Analiza wyborów federalnych: Po niedzieli w Niemczech widać wiele pęknięć

Rządy nie są wybierane, są odwoływane w głosowaniu – i to tym bardziej prawdziwe, gdy same utraciły mandat do rządzenia. Stało się to 7 listopada 2024 r., kiedy kanclerz Olaf Scholz ( SPD ) zdymisjonował ministrów FDP po trwającym prawie rok sporze dotyczącym budżetu federalnego. Manewr ten nie przyniósł jednak efektu wyzwalającego ani dla socjaldemokratów, ani dla FDP, która skrupulatnie przygotowała się na taki scenariusz, ani dla Zielonych, którzy prezentowali się jako trzecia partia o mężnych poglądach.
Nieudany kanclerz nie tylko wojowniczo ogłosił się kandydatem numer jeden wieczorem, kiedy rozpadła się samozwańcza postępowa koalicja, pozbawiając tym samym swoją partię możliwości nowego początku pod względem kadrowym. Federalny minister finansów Christian Lindner natychmiast zgłosił swoją kandydaturę na to samo stanowisko, natomiast federalny minister gospodarki Habeck (Zieloni) uznał, że nadaje się na kanclerza.
Obywatele zapłacili cenę za tę pychę 23 lutego. Trzy poprzednio rządzące partie łącznie nie uzyskały nawet jednej trzeciej głosów w drugiej rundzie, przy czym SPD (16,4 proc.) i Zieloni (11,6 proc.) łącznie otrzymali mniej głosów niż same CDU i CSU (28,5 proc.). Mając 4,3 proc. głosów, FDP po raz drugi od 2013 r. wypadła z Bundestagu. Nigdy wcześniej w Niemczech żaden rząd nie został odsunięty od władzy w tak haniebny sposób.
Oczywiście, nowa większość rządowa nie może powstać na podstawie wyników poprzednich partii opozycyjnych. W rzeczywistości ich mandat trudno o bardziej niejednoznaczną formę. Liczba głosów oddanych na obie partie po lewej i prawej stronie parlamentu wzrosła dwukrotnie. Partia Lewicy, która została odsunięta na dalszy plan po rozstaniu z koalicją Sahra Wagenknecht (BSW) rok temu, zdołała powrócić do Bundestagu bez klauzuli mandatu podstawowego, w przeciwieństwie do roku 2021. Wskaźnik ten wyniósł 8,7 procent i był najwyższy jak nigdy wcześniej. AfD (20,8 proc.) uważa się za drugą co do wielkości siłę w parlamencie i jest powołana do utworzenia rządu federalnego, aby w ten sposób realizować „wolę ludu”.
Ale nawet jeśli liczba głosów oddanych na tę częściowo prawicową partię ekstremistyczną podwoiła się w ciągu niecałych czterech lat, wynik ten należy również interpretować jako oznaczający, że czterech na pięciu wyborców nie zagłosowało na AfD - i to pomimo wysokiej frekwencji wyborczej wynoszącej 83 procent (plus sześć punktów procentowych), na której obie partie skrajne odniosły ponadprzeciętne korzyści - z wyjątkiem BSW. Ruch, który powstał wokół swojego założyciela imienia i działał w niemal wszystkich okręgach wyborczych, nie wystawiając własnych kandydatów, ostatecznie zabrakło około 14 000 drugich głosów, aby pokonać pięcioprocentową przeszkodę.
Mimo rosnącej siły AfD, często dokonywane porównania z innymi krajami europejskimi i związana z tym diagnoza drastycznego „przesunięcia w prawo” w Niemczech są również błędne. AfD wciąż daleko do wyników takich, jakie osiągnęła francuska partia Rassemblement National (ponad trzydzieści procent w obu turach głosowania do Zgromadzenia Narodowego w 2024 r.) lub inne europejskie partie na prawicowym ekstremum politycznym, takie jak austriacka FPÖ (najsilniejsza partia z 29,2 procentami w wyborach parlamentarnych w 2024 r.).
Ponieważ w niedzielę wyborcy po raz kolejny wybrali partie związkowe, zamiast dominujących partii prawicowo-populistycznych, tak jak w naszych sąsiednich krajach. Ale z jakim rezultatem? Z wyjątkiem roku 2021 (24,1 proc.) CDU i CSU nigdy nie wypadły w wyborach federalnych tak słabo jak w niedzielę – i to pomimo bezprecedensowej klęski trzech rządzących partii. Zmiana nastroju jest inna. Brak takiej reakcji wynika nie tylko z faktu, że dla wielu obywateli utrata kontroli nad migracją od początku lat 2010. nadal kojarzy się z Unią jako partią rządzącą.
Prawdziwym powodem stosunkowo słabych wyników Związku było połączenie kandydata na kanclerza, który miał raczej słabą reputację i postrzeganą kompetencję, z partią, której kompetencje we wszystkich ważnych obszarach polityki, z wyjątkiem „gospodarki”, nie były uważane za dobre, a jedynie relatywnie lepsze od kompetencji jej konkurentów. Zdjęcia z niedzieli wyborczej, a także sondaże przeprowadzone po wyborach przez infratest-dimap (dla ARD) i grupę badawczą Wahlen (dla ZDF) nie wskazują, aby Związek dokonał całkowitej wymiany kadrowej i programowej w ciągu ostatnich czterech lat bycia w opozycji.
W przeciwnym razie rozpad koalicji sygnalizacji świetlnej dałby Unii impuls, którego – jak twierdzi „Niedzielne pytanie” – brakowało w pierwszych trzech latach kadencji parlamentarnej. Od 2021 r. aż do rozpadu koalicji „Sygnalizacja świetlna” CDU i CSU nigdy nie uzyskały wyniku wyższego niż 30 proc., niezależnie od tego, jaki spór toczyła koalicja „Sygnalizacja świetlna” i jakie propozycje ustawodawcze, od ustawy o energetyce budowlanej po reformę ordynacji wyborczej do Bundestagu czy częściową legalizację marihuany, były aktualnie omawiane lub szybko procedowane w parlamencie.
Merzowi nie pomogła jednak nawet jego „strategia all-in”, za pomocą której w ostatnim tygodniu sesji przed wyborami federalnymi po ataku terrorystycznym w Aschaffenburgu poddał pod głosowanie nowy kurs polityki migracyjnej. SPD nie poszła za jego przykładem, chociaż premierzy jej krajów związkowych również zatwierdzili kilka elementów planu Merza jesienią ubiegłego roku. Zamiast tego socjaldemokraci podsycali wrażenie, że Merz chciałby połączyć siły z AfD, jeśli zajdzie taka potrzeba – wrażenie to zostało wzmocnione przez kościoły i ostatecznie prawdopodobnie kosztowało związek co najmniej tyle samo głosów, ile udało mu się pozyskać dzięki zdecydowaniu Merza.
„Brama piekła”, którą lider klubu parlamentarnego SPD Mützenich namalował na murze w Bundestagu, nie otworzyła się dla CDU i CSU – ale też nie dla SPD. Ale oni potrzebowaliby tego bardziej, ponieważ, podobnie jak większość innych partii socjaldemokratycznych w Europie, już dawno przez to przeszli. Fakt, że Unia nie przekroczyła poziomu 30 proc. głosów od 2021 r., wydaje się w długoterminowym porównaniu z poparciem SPD dość komfortowy. Poza krótkim wzrostem między sierpniem 2021 r. a czerwcem 2022 r., SPD porusza się w korytarzu między 15 a 20 procentami w niedzielnym pytaniu od jesieni 2017 r. (!) – czyli od momentu, w którym pojawiła się w tę niedzielę.
Odkrycie to relatywizuje intuicję, że słabe wyniki socjaldemokratów w wyborach federalnych były przyczyną niewłaściwego wyboru kandydata na kanclerza. W przeciwnym razie wybory europejskie, które odbyły się wiosną ubiegłego roku, nie powinny były okazać się katastrofą.
Jednak w trzecim roku recesji z rzędu nawet socjaldemokratyczne klasyki, takie jak płaca minimalna i emerytura, nie przynosiły już dochodów SPD, nie wspominając o rzekomo największym osiągnięciu koalicji „Sygnalizacja świetlna” w polityce społecznej, czyli dodatku obywatelskim. Wiele z nowych regulacji, w tym podwyżki inflacyjne, było kpiną z poczucia sprawiedliwości „pracowitego środka”, o które zabiegała SPD. A jeśli chodzi o kontrolę czynszów, młodzi wyborcy, zwłaszcza z obszarów miejskich, mają własne zdanie – jaki z tego pożytek, skoro nie ma żadnych mieszkań? Lepiej więc wywłaszczyć razem z Partią Lewicy , niż opłakiwać 400 000 mieszkań przy sygnalizacji świetlnej, które zostały obiecane, ale nigdy nie zostały zbudowane.
Ryzyko geopolityczne jest większe niż kiedykolwiek od czasów II wojny światowej, perspektywy Niemiec jako lokalizacji biznesu są nikłe, poczucie bezpieczeństwa obywateli jest najniższe w historii po wielu latach nielegalnej migracji, a zaufanie do zdolności podmiotów, które przez długi czas dominowały w kraju, do zrobienia nie wszystkiego, ale wielu rzeczy na lepsze, jest być może niższe niż kiedykolwiek w okresie powojennym - z tego materiału zbudowane są nie tylko wyniki wyborów CDU/CSU i SPD.
Upadek FDP również wpisuje się w ten schemat. Cztery lata temu partia ta cieszyła się niemal tak dużą popularnością wśród młodych i głosujących po raz pierwszy jak Zieloni – łącznie stanowili 44 procent wyborców w wieku od 18 do 24 lat. W niedzielę, zgodnie z oczekiwaniami, większość byłych wyborców FDP (1,35 mln) zagłosowała na CDU. Jednak na AfD zagłosowało prawie 900 tys. osób, znacznie więcej niż na BSW, Zielonych, SPD i Lewicę razem wzięte. Odwrotnie jest w przypadku Zielonych: zdobyli oni mniej więcej tyle samo głosów wśród byłych członków SPD, FDP i osób niegłosujących, ile stracili na rzecz CDU (460 000). Nie zrekompensowało to odpływu około 700 tys. wyborców, którzy przeszli na lewicę antykapitalistyczną i proimigracyjną, a także kolejnych 150 tys. wyborców, którzy przeszli na BSW, która stanęła po stronie Moskwy w wojnie na Ukrainie.
Gdyby CDU/CSU i SPD nie cieszyły się nadal ponadprzeciętnym poparciem wśród starszych wyborców (patrz wykres poniżej), sytuacja większości w Bundestagu byłaby jeszcze bardziej skomplikowana, niż jest obecnie. Niewielką pociechą jest fakt, że w nadchodzących latach wzrośnie udział starszych wyborców ze względu na zmiany demograficzne – zwiększa to bowiem również ryzyko, że CDU/CSU i SPD podejmą decyzje polityczne dostosowane przede wszystkim do oczekiwań tej klienteli. Tymczasem AfD odnosi większe niż kiedykolwiek sukcesy w byciu rzecznikiem ludzi pracy. Po raz pierwszy odniosła znaczący sukces także wśród kobiet, mimo że w jej przypadku różnica między płciami jest większa niż w przypadku jakiejkolwiek innej partii.
Od niedzieli narracja o AfD jako partii dla zmarginalizowanych wyborców ze Wschodu została ostatecznie zepchnięta do sfery mitu. Niewątpliwie partia, w której nadal dominują politycy z Zachodu, pokolorowała mapę polityczną nowych stanów niemal w całości na niebiesko. Natomiast we wszystkich pięciu krajach związkowych łącznie otrzymała ona tyle samo drugich głosów, co w Badenii-Wirtembergii i Bawarii. Tam nie tylko byli wyborcy CDU i CSU przyczynili się do wzmocnienia „alternatywy”. W Bawarii SPD i Zieloni łącznie uzyskali tylko nieznacznie wyższy odsetek drugich głosów (23,6 procent) niż AfD (19 procent); w Badenii-Wirtembergii stosunek ten wyniósł 27,8 do 19,8.
Dla Unii pojawia się pytanie, w jaki sposób i z kim mogłaby ponownie przekroczyć próg 30 procent. Premier Szlezwiku-Holsztynu Daniel Günther (CDU) niedawno pokazał, że może to być kwestia stylu politycznego i oferowanych rozwiązań. W niedzielę Unia otrzymała 518 000 drugich głosów, co dało jej 27,6-procentowy udział w głosach. W wyborach stanowych w 2022 r. CDU uzyskała 601 000 drugich głosów (43,4 proc.) przy frekwencji wyborczej na poziomie 60 proc. AfD została wyrzucona z parlamentu krajowego z wynikiem 4,4 proc. (minus 1,5 proc.).
Frankfurter Allgemeine Zeitung