Friedrich Merz: entuzjazm czy nadgorliwość?

Friedrich Merz rozpoczyna swoją kadencję tak, jakby już został wybrany na kanclerza. Z jednej strony z orzeźwiającą werwą. Ale z drugiej strony dziwne jest pojmowanie polityki.
Jako mały chłopiec lubiłem prostą dziecięcą zabawkę, rodzaj tablicy magicznej. Nie wiem nawet, czy takie rzeczy jeszcze istnieją. Był to przedmiot o wartości jednego centa wykonany z tektury i folii, wraz z plastikowym patyczkiem, za pomocą którego można było coś napisać na folii, która stawała się widoczna. Gdyby wyciągnąć wnętrze za pomocą zaczepu z prawej strony i wepchnąć je z powrotem, to co było napisane zniknęłoby. I gra mogłaby zacząć się od nowa.
W polityce niemieckiej trwa obecnie proces wyciągania konsekwencji. Nazwiska, do których przyzwyczailiśmy się przez lata, nazwiska osób stanowiących trzon siły roboczej establishmentu politycznego, nagle zniknęły, niczym zapis na magicznej tabliczce. Robert Habeck , mój Boże, z jakim oddaniem nasz zawód zajmował się pytaniem, co działo się za jego zmarszczonym głębokimi zmarszczkami brwią i co oznaczały jego nieśmiałe i przemyślane uwagi na koniec, które wygłaszał zawsze lekko chrapliwym głosem. Nagle: zniknęło. Wraz z tym nastąpił koniec całej dziedziny nauki, habecologii.

Christoph Schwennicke jest szefem działu politycznego w t-online. Od prawie 30 lat śledzi, obserwuje i analizuje wydarzenia polityczne w Berlinie, wcześniej w Bonn. Dla gazet „Süddeutsche Zeitung”, „Spiegel” i magazynu politycznego „Cicero”, którego przez wiele lat był redaktorem naczelnym i wydawcą. Jego kolumna „Sprzeciw!” ukazuje się w każdy czwartek na t-online.
Inni, jak na przykład liderka SPD Saskia Esken , która od dawna nie odnosi sukcesów, wciąż sprzeciwiają się usunięciu swoich nazwisk z zarządu. Ale to się rozwiąże. klik-klak. Imię zniknęło. Obecnie w polityce niemieckiej następuje zmiana oblicza i nazwy. Już nie mogę się doczekać pierwszych dni i chwil krótkiej irytacji, gdy rano spiker w radiu będzie mówił o „kanclerzu Friedrichu Merzu”, kto dziś zrobi to czy tamto. Za każdym razem czuję się tak świeżo. Tak samo było z Olafem Scholzem po 16 latach rządów Merkel.
Wspomniany wcześniej Friedrich Merz wciska teraz plastikową pałeczkę tak głęboko w magiczną tabliczkę, że efekt przypomina bardziej rycinę niż napis. Tytuł „kanclerza” obowiązuje już przed jego wyborem na plenarnym posiedzeniu Bundestagu. Wcześniactwo jest typowe dla Merza: nawet będąc potencjalnym kandydatem Unii, kandydował na kanclerza, a jako kandydat na kanclerza, już pełnił funkcję kanclerza. Zwłaszcza teraz, po jego, cóż, względnym zwycięstwie wyborczym. W rzeczywistości jest już kanclerzem, w poniedziałek tego tygodnia złożył pierwsze oświadczenie rządowe na konferencji prasowej w atrium Domu Konrada Adenauera, zakwestionował nowiutką ordynację wyborczą po jej premierze i zapowiedział, że biorąc pod uwagę resztki koalicji „sygnalizacji świetlnej”, z pewnością chce uchwalić w Bundestagu specjalny fundusz dla Bundeswehry w tej hybrydowej fazie przejścia ze starego do nowego. Na początku brzmiało to jak reforma hamulca zadłużenia.
W siedzibie CDU wciąż trwają prace porządkowe w atrium, co zdumiało nawet jego najbliższych partyjnych przyjaciół, gdy usłyszeli te słowa. Nie tylko jego wygląd nasuwa pytanie: Czy ten człowiek, a miejmy nadzieję, także następny kanclerz, wie, jak działa polityka?
Najpierw trzeba pozwolić mu wniknąć i nakładać warstwami. A więc: człowiek, który przed chwilą nazwał demonstrujących zwolenników partii czerwonych i zielonych „lewicowymi dziwakami” i którego wnioski migracyjne zostały zatwierdzone przez AfD w Bundestagu, ku ich oburzeniu, pisze list do urzędującego kanclerza, prosząc go, aby nie robił niczego bez jego, Merza, kontrasygnaty, jeśli tak można powiedzieć. Z drugiej strony, ponieważ w nowym Bundestagu wszystkie okna na to są zamknięte na całą kadencję z powodu blokującej mniejszości AfD i Lewicy, domaga się on, aby partie czerwone i zielone zgodziły się z nim w kwestii, której on zawsze im odmawiał: nie w jakiejkolwiek sprawie, ale w kwestii centralnej, która zadecyduje o zdolności poprzedniego rządu do działania, jak i jego przyszłego: dodatkowych pieniądzach. Ponieważ doskonale wie, że bez względu na to, jak bardzo będzie szukał w państwie opiekuńczym doraźnych błogosławieństw, nigdy nie znajdzie w tych zakamarkach tyle pieniędzy, ile potrzeba, by zareagować na zwrot świata w stronę egzystencjalnego zagrożenia.
t-online