Główna przeszkoda uniemożliwiająca Kongresowi uzyskanie odpowiedzi w sprawie Epsteina

Zapisz się na Slatest, aby codziennie otrzymywać na skrzynkę pocztową najciekawsze analizy, krytykę i porady.
Pętle Epsteina zaciskają się wokół Donalda Trumpa, jego popleczników w Departamencie Sprawiedliwości i zdesperowanych obrońców w Kongresie. „Wall Street Journal” doniósł w tym tygodniu, że prokurator generalna Pam Bondi powiedziała Trumpowi kilka miesięcy temu, że jego nazwisko znajduje się w aktach Epsteina. W związku z tym wszyscy prezydencki podżegacze i pochlebczynie gorączkowo opracowują intrygi, mające na celu przekonanie naiwnych, że Trump dąży do pełnego ujawnienia wszystkich informacji dotyczących Epsteina, jednocześnie zapewniając, że nic istotnego nie zostanie ujawnione.
Na początku tygodnia wyjaśniłem , dlaczego wniosek prokuratora generalnego Bondiego o udostępnienie przez sędziów federalnych transkryptów z rozpraw wielkiej ławy przysięgłych w sprawie Jeffreya Epsteina jest niezbyt sprytną taktyką dywersyjną. Zauważyłem, że zdecydowana większość informacji zebranych w złożonym śledztwie federalnym nie jest omawiana w zeznaniach wielkiej ławy przysięgłych, a sędziowie i tak prawdopodobnie odrzuciliby wnioski Departamentu Sprawiedliwości o ujawnienie informacji, ponieważ zeznania wielkiej ławy przysięgłych są tajne na mocy artykułu 6(e) Federalnych Zasad Postępowania Karnego i mogą być ujawnione tylko z wąsko zdefiniowanych powodów, a powód podany przez Departament Sprawiedliwości („rozległy interes publiczny”) nie jest jednym z nich.
W środę sędzia Robin L. Rosenberg z Południowego Okręgu Florydy odrzucił wniosek rządu o udostępnienie transkryptów rozpraw ławy przysięgłych w sprawach Epsteina dotyczących handlu ludźmi w południowej Florydzie z tego właśnie powodu. Wnioski Departamentu Sprawiedliwości o udostępnienie transkryptów rozpraw ławy przysięgłych z późniejszych spraw Epsteina w Nowym Jorku pozostają w toku . Nowy Jork jest nieco bardziej przychylnym miejscem dla tego gambitu, ponieważ federalny sąd apelacyjny obejmujący Nowy Jork orzekł, że materiały ławy przysięgłych mogą zostać udostępnione w nadzwyczajnych okolicznościach, niewymienionych w Regule 6(e). Mimo to, moim zdaniem, sędziowie z Nowego Jorku albo całkowicie odrzucą wniosek Departamentu Sprawiedliwości, albo co najwyżej nakażą bardzo ograniczone – i dla ciekawskiej opinii publicznej wysoce niezadowalające – ujawnienie.
Wcześniej wyjaśniłem również, że Bondi może ujawnić bez nakazu sądowego część materiałów dotyczących Epsteina, które nie podlegają ograniczeniom dotyczącym wielkiej ławy przysięgłych, ale mimo to wiele materiałów nieobjętych tą procedurą jest chronionych różnymi ustawowymi ograniczeniami dotyczącymi prywatności oraz wewnętrznymi przepisami i praktykami Departamentu Sprawiedliwości. W każdym razie Bondi nie wykazała chęci ujawnienia czegokolwiek samodzielnie. W rzeczywistości, jej skupienie się na materiałach wielkiej ławy przysięgłych kontrolowanych przez sądownictwo jest ewidentną próbą zrzucenia odpowiedzialności i ukrycia faktu, że posiada ona pewne niezależne uprawnienia do ujawniania informacji.
Mimo gierek Bondiego i bardzo realnych ograniczeń narzuconych przez prawo, gdyby Kongres naprawdę chciał uzyskać dostęp do akt Epsteina, mógłby spróbować ominąć zarówno ograniczenia prawne, jak i utrudnianie pracy przez Departament Sprawiedliwości na jeden z dwóch sposobów.
Pierwsza metoda, którą wyjaśniłem w poniedziałek, polegałaby na uchwaleniu ustawy znoszącej wszelkie prawne ograniczenia dotyczące ujawniania informacji wyłącznie w sprawie Epsteina. Taka ustawa, jeśli zostanie uchwalona przez obie izby i podpisana przez prezydenta (lub przyjęta większością głosów uniemożliwiającą zawetowanie), stanie się prawem ustawowym, zastępując wszystkie normalne ograniczenia dotyczące ujawniania informacji ustanowione przez wcześniejsze ustawy i przepisy. Właśnie taki projekt ustawy został złożony w Izbie Reprezentantów 15 lipca przez republikańskiego reprezentanta Thomasa Massiego i demokratycznego reprezentanta Ro Khannę. Republikanie w Izbie Reprezentantów udaremnili jednak to ustawowo wymagane ujawnienie informacji, popierając zamiast tego niewiążącą rezolucję, która żąda ujawnienia informacji bez prawnego wymogu. Nawet to było zbyt wiele dla przewodniczącego Izby Reprezentantów Mike'a Johnsona, który w środę nagle odesłał izbę do domu na sierpniową przerwę, zamiast pozwolić jej głosować nad niewiążącą rezolucją.
To prowadzi nas do drugiej drogi. Kongres ma uprawnienia nie tylko do stanowienia prawa, ale także do badania działalności agencji wykonawczych, a także praktycznie każdej kwestii, w której stosowne byłoby uchwalenie odpowiednich przepisów. Uprawnienia śledcze Kongresu obejmują prawo do wydawania wezwań do złożenia zeznań i dokumentów.
Co istotne, wezwanie sądowe, w przeciwieństwie do ustawy, nie wymaga zgody obu izb Kongresu ani podpisu prezydenta. Zwykłe wezwanie śledcze nie wymaga poparcia całej izby . Zdecydowana większość w komisji, a nawet w podkomisji, a w niektórych przypadkach jeden przewodniczący komisji, mogłaby wymusić wydanie wezwania do udostępnienia części lub wszystkich materiałów dotyczących Epsteina, będących w posiadaniu Departamentu Sprawiedliwości.
Co ciekawe, w środę niezadowolona grupa trzech republikańskich członków (reprezentantów Nancy Mace, Scotta Perry'ego i Briana Jacka) z Podkomisji ds. Egzekwowania Prawa Federalnego Komisji Nadzoru Izby Reprezentantów połączyła siły z demokratami z podkomisji, aby zezwolić na wydanie wezwania do Departamentu Sprawiedliwości w sprawie akt Epsteina. Zgodnie z Regułą XI(2)(m)(3)(A) Izby Reprezentantów , głosowanie podkomisji wydaje się wymagać wydania wezwania. Jednak przewodniczący pełnej komisji, James Comer, miałby je faktycznie wydać. Czego jak dotąd nie zrobił. I najwyraźniej nie spieszy mu się z tym.
Ci, którzy śledzili działania Kongresu mające na celu zbadanie władzy wykonawczej w ostatnich latach, z pewnością wiedzą, że przestrzeganie wezwań komisji jest mało gwarantowane. Prezydenci mogą, i często sprzeciwiali się takim wnioskom, z wielu powodów – niektórych prawnie uzasadnionych, a innych nie. Pierwsza kadencja prezydenta Trumpa wyróżniała się niemal całkowitym brakiem reakcji władzy wykonawczej na żądania legislacyjne dotyczące informacji, czy to w formie wezwań, czy w inny sposób.
Co więcej, w sprawie Epsteina Departament Sprawiedliwości Trumpa miałby uzasadnione podstawy, by sprzeciwić się ujawnieniu Kongresowi przynajmniej części materiałów. Na przykład, ujawnienie zeznań przed wielką ławą przysięgłych, nawet Kongresowi , mogłoby wymagać nakazu sądowego na mocy Reguły 6(e) – chociaż nic nie uniemożliwiałoby Kongresowi wezwania osób, które zeznawały przed wielką ławą przysięgłych, do ponownego złożenia zeznań przed Kongresem. Podobnie, Departament Sprawiedliwości mógłby powołać się na przywilej władzy wykonawczej (uzasadnione lub nieuzasadnione) w kwestiach, które mogłyby zagrozić trwającemu dochodzeniu w sprawie Epsteina. Mógłby również sprzeciwić się ujawnieniu informacji identyfikujących ofiary lub osoby nieoskarżone, których reputacja ucierpiałaby w wyniku ujawnienia.
Co ważniejsze, Departament Sprawiedliwości może twierdzić, że każde wezwanie Epsteina wykracza poza legalne uprawnienia nadzorcze Kongresu, ponieważ jego celem nie jest kontrola działalności agencji ani informowanie o potencjalnych przepisach, lecz ujawnienie prywatnych spraw współpracowników Epsteina lub umożliwienie Kongresowi działania w charakterze quasi-prokuratorskiego organu.
Niezależnie od prawnej ważności sprzeciwów władzy wykonawczej, Kongres dysponuje ograniczonymi środkami wymuszania ich przestrzegania. Może zażądać od Departamentu Sprawiedliwości wniesienia oskarżenia o obrazę sądu przeciwko osobom, które sprzeciwiają się wezwaniu, ale Departament Sprawiedliwości Trumpa raczej nie oskarży prokuratora generalnego. Kongres może dochodzić cywilnych środków zaradczych w sprawach o obrazę sądu, ale droga ta jest kręta, niepewna i prawdopodobnie będzie się ciągnąć latami. Kongres mógłby również skorzystać ze swojego tzw. prawa do obrazy sądu, głosując za pociągnięciem kogoś do odpowiedzialności karnej za obrazę sądu, a następnie żądając od funkcjonariuszy legislatury aresztowania lub ukarania osoby, która obraziła sąd. Jednak nie zrobiono tego od lat 30. XX wieku, a republikanie w Izbie Reprezentantów raczej nie wskrzeszą tego przestarzałego precedensu w tej sprawie.
Gdyby Izba Reprezentantów była teraz kontrolowana przez Demokratów, można by bezbłędnie przewidzieć, że Trump sprzeciwiłby się – i prawdopodobnie skutecznie – wszelkim próbom wezwania Departamentu Sprawiedliwości do sądu w sprawie Epsteina. Jednak przy republikańskiej większości, problem, jaki wezwanie Izby Reprezentantów stwarza dla administracji Trumpa, nie jest prawny, lecz polityczny. Jak Trump, Departament Sprawiedliwości kierowany przez Pam Bondi ( lista klientów Epsteina „leży na moim biurku ”) i FBI, dowodzone przez Kasha Patela i Dana Bongino, głośnych zwolenników teorii spiskowych dotyczących Epsteina, mogliby uzasadnić przed zwolennikami MAGA lub krytykami Trumpa jawną, uporczywą i wyniszczającą kampanię mającą na celu utrzymanie akt Epsteina w tajemnicy?
To jest właśnie ta skrzynia (i jakże uroczo ironiczna ona jest), w której znaleźli się przewodniczący Izby Reprezentantów Mike Johnson i cały republikański establishment obawiający się Trumpa. Izba Reprezentantów i Senat mogłyby spróbować wymusić ujawnienie informacji za pomocą ustawodawstwa, albo komisja Izby Reprezentantów działająca samodzielnie mogłaby spróbować wymusić ujawnienie informacji za pomocą wezwania sądowego. Ale Trump z pewnością zablokowałby obie drogi, zawetując ustawę lub odrzucając wezwanie. A to ujawniłoby, nawet najbardziej zagorzałemu obserwatorowi MAGA, zależnemu od Fox News, że Trump ma coś do ukrycia.
Dlatego też spiker Johnson zmusił Izbę Reprezentantów do wcześniejszej przerwy w obradach, aby on i Biały Dom mogli: A) wymyślić, jak wydostać się z pułapki proceduralnej, w której teraz tak zaciekle się znajdują; B) zastosować tak spektakularne odwrócenie uwagi, że ludzie (mają nadzieję) po prostu stracą zainteresowanie skandalem Epsteina; lub C) przedstawić kilka drobnych, częściowych ujawnień, które (mają nadzieję) zadowolą przynajmniej zwolenników MAGA.
Absurdalne oskarżenie Dyrektor Wywiadu Narodowego Tulsi Gabbard z zeszłego piątku, że prezydent Barack Obama stał na czele „zdrajczego spisku” mającego na celu sfałszowanie wyborów w 2016 roku, jest pierwszym z prób dywersji. Powinniśmy spodziewać się kolejnych.
Głównym kandydatem na akceptowalne źródło częściowego ujawnienia jest dziewczyna Epsteina i uwięziona współoskarżona Ghislaine Maxwell. Maxwell odsiaduje 20 lat więzienia i rozpaczliwie domaga się ułaskawienia lub zamiany kary. Trump ma kontrolę nad prawem do ułaskawienia i chce oświadczenia, które uniewinni go z wszelkich przestępstw lub innych podejrzanych powiązań z Epsteinem.
W tym tygodniu przewodniczący Komisji Nadzoru Comer, zasiadając w komisji zatwierdzającej wezwanie do sądu w sprawie wszystkich akt Departamentu Sprawiedliwości dotyczących Epsteina, wydał wezwanie wyłącznie dla Maxwella. I, o dziwo, Departament Sprawiedliwości ogłosił , że Todd Blanche, sam zastępca prokuratora generalnego, spotkał się i przesłuchał Maxwella w czwartek.
Fakt, że zastępca prokuratora generalnego osobiście przesłuchuje świadka, a tym bardziej oskarżonego w dawno zakończonej sprawie, sam w sobie stanowi zdumiewające odejście od praktyki Departamentu Sprawiedliwości. Wysocy rangą urzędnicy Departamentu Sprawiedliwości nie zajmują się przesłuchaniami świadków. Jednak jedynym atutem Blanche'a na obecnym stanowisku jest to, że był wcześniej obrońcą Trumpa, a funkcję tę najwyraźniej nadal pełni.
Dlatego nie powinniśmy być w najmniejszym stopniu zaskoczeni, gdy wkrótce usłyszymy o porozumieniu między Maxwellem a rządem. A potem usłyszymy, że Maxwell ogłosi Trumpa nieskazitelnym jak śnieg (być może jednocześnie obrzucając błotem odwiecznych wrogów Trumpa, takich jak Bill Clinton). Czy taka transparentna mistyfikacja kogokolwiek zadowoli, to osobna kwestia.
