Bolesne szczegóły mojego rozwodu

Moja żona i ja chodziliśmy na terapię par przez dekadę, aż nasza terapeutka zrezygnowała. Na poprzedniej sesji powiedziała mojej żonie — nazwijmy ją Vicki — że Vicki nie jest Szefową, a nasze partnerstwo to współpraca, ale Szefowa odrzuciła tę koncepcję.
„Oto kim jestem” – powiedziała. To był jej hymn.
Siedzieliśmy po przeciwnych stronach kanapy. Vicki odchyliła się ode mnie, znajdując fascynację w podłodze. Na stoliku bocznym po mojej stronie stał mały, smutny sukulent, na który czasami patrzyłam. Próbowałam zorientować się, czy to sztuczne.
Terapeuta westchnął i czekał, aż będziemy kontynuować. Nic nie powiedzieliśmy.
Po chwili milczenia powiedziała: „Przeglądałam notatki i myślałam o naszych ostatnich sesjach i doszłam do wniosku, że wy dwoje odniesiecie większe korzyści z terapii indywidualnej”. Tak naprawdę miała na myśli, że bądźcie jednostkami, a nie parą .
I na tym zakończyliśmy naszą decyzję.
Jak do tego doszło? Kiedy składaliśmy przysięgę małżeńską, byliśmy w pełni zaangażowani — byłam pewna, że zestarzeję się z tą osobą. Ale mniej więcej w połowie naszego 20-letniego małżeństwa zdałam sobie sprawę, że starzenie się oznaczało, że Ty rozwijasz się na swój sposób, a ja będę rozwijać się na swój .
Na początku bawiliśmy się tak dobrze, że nie mieliśmy powodu, aby rozmyślać o tych cechach, które później miały okazać się trudne. Lubiłem dobrze się bawić, ale zawsze przesadzałem. Była kobietą wychowaną tak, aby podejmować własne decyzje, stać twardo na swoim. Jej wojowniczo samotna matka nauczyła ją, że tak naprawdę nie potrzebuje partnera, a już na pewno nie mężczyzny. Jej tata był dla niej wzorem małżeństwa, mając ich troje.
Byłam gadatliwa, skomplikowana i wychowana przez artystów, którzy byli finansowo zamożni, ale nierówni, niepokojący paradygmat dla Vicki. Jej indywidualizm stwardniał w opór przed wrażliwością i zobowiązanie partnerskie, tym bardziej, gdy zostaliśmy rodzicami dwóch dziewczynek .
Chciała, żebym poszedł za jej przykładem. W pewnym sensie tak zrobiłem, kiedy opuściliśmy duże miasto na zachodnim wybrzeżu i przenieśliśmy się do mniejszego na Środkowym Zachodzie, gdzie dorastała. Wyrzekłem się swojego destrukcyjnego życia towarzyskiego i zacząłem cieszyć się ciszą bardziej niż ona. Zacząłem uczyć — szlachetne, ale nie dochodowe — a ona stopniowo, choć niechętnie, stała się głównym żywicielem rodziny. Po zaledwie kilku latach w nowym życiu z dziećmi poza szkołą podstawową, jej przewaga — i dystans między nami — wzrosły. Awansowała na stanowisko CEO rodziny, jednostronnie podejmując wspólne decyzje, o których dowiadywałem się od dzieci. Doradztwo było moim pomysłem. Wyraziła zgodę.
Pewnej nocy po pracy nie mogłem znieść myśli o powrocie do domu, w którym nie miałem gdzie mieszkać. Zadzwoniłem, żeby powiedzieć, że spędzam noc w hotelu. Przez telefon usłyszałem wzruszenie ramion.
Pogodziłem się z moim kłopotliwym małżeństwem, ale miałem nadzieję, że to tylko chwilowe. Chociaż z czasem czułem się wprowadzony w błąd, wyobcowany i coraz bardziej nieszczęśliwy. Jednym z bolesnych powtarzających się tematów było na przykład to, jak obchodziliśmy się z dziećmi. Dyrektor generalna rodziny również mianowała siebie Dobrym Gliną, zmuszając mnie do drugiej roli, którą odgrywałem z autorytetem, ale z ogromną niechęcią. Kiedy wkroczyła, aby chronić dziewczyny przed tym autorytetem, podkopała mnie dwoma ciosami: ona wyglądała jak męczennica, a ja jak dupek.
Grałem w pokera z grupą facetów, z których kilku było po rozwodzie — moi mądrzy starsi — i jeden z nich miał praktyczną sugestię: zapytaj ją, czy chce popracować nad małżeństwem, czy nad rozwodem.
Tak zrobiłam. Odpowiedziała: „Chcę pozostać w związku małżeńskim”. Podziękowałam jej za to, że wytrwała i chodziła na terapię. Dało nam to kilka dodatkowych lat.
Gdy słowo na d znalazło się na stole, wślizgnęłam się w pierwszą część procesu rozwodowego : etap kontemplacji. Przy każdej niezgodzie zastanawiałam się, czy to nas złamie? Pewnej nocy po pracy nie mogłam znieść myśli o powrocie do domu, w którym nie miałam gdzie mieszkać. Zadzwoniłam, żeby powiedzieć, że spędzam noc w hotelu. Przez telefon usłyszałam wzruszenie ramion.
Kilku samotnych przyjaciół zasugerowało, że romans byłby zrozumiały . Seksu w małżeństwie brakowało od jakiegoś czasu. Właściwie, bardziej prawdziwe jest to, że brakowało mi seksu, a ona wydawała się tym nie przejmować. Nie zniechęcała mnie jednak do inicjowania, ani do uprawiania seksu z samym sobą, jakiego chciałem — jakby zapraszała mnie, żebym sam się pieprzył. To jakoś przełożyło się na jej hojność i dało jej absurdalną władzę. Jeśli chodzi o romans, jeden z rozwiedzionych starszych odradził mu to. „Nie rób bałaganu. Próbuj do samego końca”, powiedzieli. „Jeśli małżeństwo się rozpadnie, zachowasz swoją integralność”.
Inny podzielił się swoimi doświadczeniami podczas podróży pociągiem linii F, a gdy podskakiwaliśmy na trzaskających drzwiach nad Brooklynem, chłonęłam każde jego słowo. Zawsze był tym, który miał wszystko. Jakże odkrywcze było wiedzieć, że nawet jego małżeństwo może się rozpaść — i że się z tego wydostał. Gdy zbliżaliśmy się do Coney Island, szeptem krzyczał o swojej ekscytującej nowej dziewczynie i łatwym sposobie, w jaki teraz mógł rozmawiać ze swoimi dorosłymi dziećmi. Zapisuję się na to! Ale był klauzula: „Będzie do bani — naprawdę do bani — przez około trzy lata. Będzie ciemno. Nikt nie wygra”.
W domu publikowaliśmy straty. Zaczęliśmy spać w różnych pokojach. Podczas naszych sesji dla par Vicki kontynuowała swój temat — że lubi siebie taką, jaka jest. W rzeczywistości, jak powiedziała, zmiana, by zadowolić innych, pokazywała słabość, zdradę samej siebie, jakby ktoś (podpowiedź, podpowiedź) próbował jej wyprać mózg. Wtedy nasza terapeutka nas zwolniła.
Co doprowadziło nas do drugiego etapu rozwodu: przejścia przez to. Wiem, że to rozczarowujące, ale nie pamiętam dokładnie momentu, w którym zgodziliśmy się na separację. Po prostu zabrakło nam opcji, wyczerpywaliśmy się nawzajem. Ktoś musiał się wyprowadzić, więc szukałam mieszkania w pobliżu. To był mroczny czas. Nigdy nie czułam się tak odizolowana. Czasami dzieci nie chciały być z ojcem, ponieważ, tak, jasne, większość nastoletnich dziewczyn nie chce. Ale nie można mnie było o tym przekonać. Byłam pewna, że ich straciłam, że jestem niekochana. Tylko ja i pies.
Jednak jakoś separacja przyniosła zaskakujący psychologiczny impuls: bez uszczypliwości, głowy się oczyściły. Vicki i ja zaczęliśmy tracić czujność i obwiniać się. Pytanie było uzasadnioną prośbą, nie insynuacją. Nieodebrane połączenia telefoniczne nie były celowe, a spóźnione odpowiedzi na SMS-y nie oznaczały „pieprzyć cię” .
W drugim roku zaczęliśmy wypełniać państwowy dokument o rozwiązaniu małżeństwa, przesyłając go tam i z powrotem e-mailem, sprawdzając, jak daleko możemy dojść. Celowaliśmy w dobrą wolę i nie potrzebowaliśmy prawników.
Nie wszystko szło gładko. Było mnóstwo trudnych rozmów. Na przykład był pierścionek, którym oświadczyłem się Vicki — 200-letnia pamiątka rodzinna, którą dała mi moja matka, gdy powiedziałem jej, że wychodzę za mąż. Ale małżeństwo się skończyło, a w tym czasie zmarła moja matka. Ostrożnie zapytałem: Czy mogę odzyskać pierścionek? Vicki się wzbraniała, twierdząc, że to wszystko, co jej zostało z naszego 20-letniego małżeństwa (na co się zastanawiałem: A co z tymi dziećmi? ). Nie wydawało mi się słuszne, żeby go zatrzymała. Powiedziałem jej, że chcę móc dać go jednemu z dzieci, gdy się pobiorą. „Ja też!” powiedziała. Więc doszliśmy do porozumienia: Ona zatrzyma pierścionek dla bezpieczeństwa, ale gdy przyjdzie czas, żeby go przekazać, zrobimy to razem.
Około roku po tym, jak się wyprowadziłam, trafiłam do szpitala z powodu czegoś nagłego, bolesnego i zagadkowego. Poproszono mnie o potwierdzenie mojego kontaktu alarmowego, wymienionego jako Vicki, i musiałam się nad tym zastanowić. To miało sens. Napisałam do niej SMS-a i dałam jej znać. Następnej nocy byłam pod wpływem leków i śniłam. Otoczona plastikowymi pingami i delikatnymi plamkami światła, Vicki pojawiła się przy moim łóżku. Czy na pewno? Następnego ranka potwierdziła, że była. „Cieszę się, że nadal masz mnie jako swój kontakt” — powiedziała. „Bo gdyby coś się stało…” i zaczęła płakać.
I tak, co dziwne, 20 lat po złożeniu ślubów, których nie mogliśmy dotrzymać, złożyliśmy nowe śluby, zakorzenione w tak wielkiej dobroci, na jaką nas było stać: że będziemy pracować razem, dla dobra naszych dzieci, że pozostaniemy szczęśliwie rozwiedzieni, na zawsze, osobno.
To pozwoliło mi w końcu wejść w ostatni etap, nowy początek. Nie będąc już uwięzionym w nieszczęśliwym związku, mogłem być tym facetem, którym byłem na swoim ślubie, ale może nawet lepiej: prawdziwym sobą. Indywidualne relacje z każdym z moich dzieci się wyłaniają, ale tym razem w luźniejszej współpracy z kolegą z pracy przydzielonym mi do tego Projektu Rodzinnego.
Kiedy w końcu podpisaliśmy umowę o rozwiązaniu małżeństwa i wysłaliśmy ją do sądu, musieliśmy spotkać się przez Zoom z sędzią, aby ją zatwierdzić. Byłam w moim starym domu rodzinnym, zajmowałam się sprawami mamy, w pokoju, którego nie rozpoznawałam. Dom był rozebrany, przygotowywany do sprzedaży. Było gorąco i bezwietrznie, a na zewnątrz brzęczały cykady. Na ekranie mojego laptopa sędzia przeglądał naszą umowę i prosił nas o potwierdzenie każdej klauzuli. Od czasu do czasu mówiłam: „Tak, to prawda”, mój głos odbijał się echem w pustym pokoju. W końcu sędzia zrobiła pauzę, łamiąc protokół. „Chcę tylko powiedzieć, jak wielką radością jest widzieć, jak dwoje dorosłych przechodzi przez to tak jak wy dwoje” — powiedziała. Jej urzędnik się zaśmiał. „Dziękuję” — powiedziała. Zamknęłam ekran.
I tak, co dziwne, 20 lat po złożeniu ślubów, których nie mogliśmy dotrzymać, złożyliśmy nowe śluby, zakorzenione w tak wielkiej dobroci, na jaką nas było stać: że będziemy pracować razem, dla dobra naszych dzieci, że pozostaniemy szczęśliwie rozwiedzieni, na zawsze, osobno.
Zadzwoniłem do mojej byłej żony i powiedziałem jej: „Gratuluję rozwodu”.
Dopiero w zeszłym tygodniu jedno z dzieci miało imprezę studencką poza miastem i pojechaliśmy razem. Pojechałem do domu, żeby je odebrać i pojechać na lotnisko. Wszedłem przez garaż, uśmiechając się, że mój były nigdy nie zmienił kodu, daty naszego ślubu. Cieszyliśmy się słońcem i córką. Pewnego popołudnia graliśmy w pickleballa, jako partnerzy. Obcy zakładali, że dogadujemy się całkiem nieźle, bo byliśmy małżeństwem. Tylko my wiedzieliśmy, że dogadujemy się całkiem nieźle, bo tak nie było.
esquire