„Wielkie schody”

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

Zuzanna Marcinkowska – Golec urodziła się w Tarnowie. Studiowała romanistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, NYU oraz iberystykę w Lehman College oraz we Francji, na uniwersytecie Toulouse – Mirail i La Sorbonne Nouvelle. Pedagog, tłumaczka, pisarka. Mieszka w Yonkers, NY. Z autorką rozmawiamy przy okazji wydania książki pt. „Wielkie Schody”, tuż przed spotkaniem autorskim, które odbędzie się w sobotę, 22 lutego o godzinie 4 po południu w Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku.
Wiem, że jesteś tłumaczką języka francuskiego i edukatorką. Jakiego rodzaju teksty tłumaczyłaś?
Pracowałam jako tłumaczka francuskiej agencji adopcyjnej, która od roku 1981 do roku 2016 adoptowała polskie dzieci do rodzin francuskich. Głównie były to dzieci z rodzin patologicznych, mających niewielkie szanse na adopcję w Polsce. Moja rola polegała na tłumaczeniu sprawozdań z wizyt rodzin francuskich, które już te dzieci adoptowały. Prawo wymaga, aby po adopcji dziecka do Francji miały miejsce trzy wizyty przedstawicieli agencji adopcyjnej, sprawdzające jak przebiega proces adaptacji dziecka, jego rodziców i otoczenia.
A co było inspiracją do napisania książki „Wielkie Schody”?
„Wielkie schody”, choć jest to biografia dwojga „zwykłych ludzi”, to odnajdują się w niej losy wielu Polaków tamtego czasu. To postaci typu „everyman” wieku dwudziestego, w naszej szerokości geograficznej. To książka o pamięci. Pamięć nie tylko przechowuje ale i stwarza to, co było. Jestem zafascynowana pamięcią i tym, jak ona żyje w naszej świadomości. A żyje tak, że płynie pewien dyktat myśli, które kiedyś trzeba przełożyć na papier, żeby je wyzwolić i żeby się od nich uwolnić – i stąd ta książka.
Z wykształcenia jesteś romanistką i iberystyką. To skąd pomysł na przyjazd i życie w Stanach Zjednoczonych?
Przyjazd do Stanów w roku 1987 to przyjazd do narzeczonego, który robił wtedy doktorat z matematyki w Dallas. A reszta to już historia. Nigdy nie chciałam emigrować do Ameryki. Ani do Francji czy Hiszpanii, gdzie mieszkałam i studiowałam. A jednak…

Jaki jest Twój ulubiony gatunek literacki? Kogo czytasz najchętniej? I dlaczego?
Do poduszki czytam poezję. Tylko w poezji można smakować kunszt słowa, rytm i treść do przemyśleń w krótkiej, skondensowanej formie. Czyli dużo radości z czegoś małego. Moją największą fascynacją literacką byli i pozostają Miłosz i Mickiewicz. Natomiast ulubiona powieść to „Don Quijote” Cervantesa. To lektura na całe życie. Wystarczy przeczytać sobie fragment, na chybił trafił, żeby wpaść w doskonały humor.
Czy zdarza Ci się czytać tę samą książkę w oryginale i jej przekład na język polski?
Rzadko, choć ostatnio czytałam tak książkę Annie Ernaux „Bliscy” czyli „La Place” w obu językach, czyli po polsku i francusku, ale to tylko dlatego, że w pierwszej kolejności dotarło do mnie na czytniku tłumaczenie jej opowiadania o rodzicach w języku polskim. Później, oczywiście, byłam ciekawa oryginału. Porównanie, jak zawsze, wypadło tak samo: narracja oryginału jest trochę chłodna i naturalnie pełna elegancji, bo taki jest duch języka francuskiego. Natomiast po polsku tekst był jakby nieco cieplejszy, znów dzięki naszej słowiańskiej obrazowości.
Jak oceniasz polskich tłumaczy literatury francuskiej i iberyjskiej i czy jest ktoś, kogo przekłady lubisz najbardziej?
Książki w języku hiszpańskim czytam w oryginale, bo bardzo lubię ten język i każda okazja wejścia w jego melodię jest wielce przyjemna i też egzotyczna. Natomiast język francuski, to co innego. Mamy przecież niezapomniane przekłady Boya, który tłumaczył kongenialnie i to wielka frajda czytać poezje Villona, a następnie zobaczyć, co Boy z niej zrobił!
Czy praca w szkole i prowadzenie teatru uczniowskiego w Polskiej Szkole Dokształcającej w Yonkers były dla Ciebie dużym wyzwaniem?
Praca w polskiej szkole była dla mnie okazją do wymyślania ciekawych zajęć i lekcji dla młodzieży. Bo każda lekcja, ta naprawdę dobra, ma coś z teatru: nigdy nie wiadomo czy się powiedzie, jak zareaguje młodzież na pomysł, i jakie wytworzą się „prądy” podczas zajęć.
Prowadząc teatr uczniowski organizowałaś obozy artystyczno – kulturalne. Do jakiej młodzieży była skierowana ta oferta i jakie sztuki graliście?
Ucząc przez jedenaście lat języka polskiego doszłam do wniosku, że teatr był doskonałą formułą na ciekawe uczenie. Dostałam grupę małych dzieci, które uczyłam aż do wieku maturalnego. Kiedy byli młodsi, zrobiłam z nimi inscenizację „Lokomotywy” Juliana Tuwima. Pokazywaliśmy to przedstawienie na zakończenie roku w naszej szkole. Później napisałam scenariusz do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem i wystawiliśmy ją pod pomnikiem Jagiełły w Central Parku w roku 2017, kiedy to pomnik wrócił na swoje miejsce po renowacji. Zrobiliśmy też przedstawienia z fragmentów „Zemsty” Fredry i z „Pana Tadeusza” Mickiewicza. Osobnym projektem było pokazanie wersji życiorysu Wincentego Witosa. To przedstawienie, jak i wszystkie inne pokazywane były w New Jersey albo w Connecticut podczas polonijnych festiwali Dni Dwujęzyczności, w latach 2014-2019.

A jak wygląda Twój zwykły dzień teraz? Czy myślisz o kolejnych książkach? A może zaczęłaś już pisać coś nowego?
Moje dni są bardzo zwykłe: zanim pójdę do pracy czytam i piszę. Uczę w gimnazjum i w liceum. Nigdy się nie nudzę, uważam, że takie przeskoki jak lekcja z dziećmi 10, 12 letnimi – śpiewanie piosenek, gry i zabawy – a później zaraz z młodzieżą w ostatniej klasie, tą, która już dość dobrze mówi po francusku – i omawianie, na przykład AI w ich życiu, to wielka frajda! Jeśli chodzi o pisanie, to mam nowy zbiór opowiadań, do których dodaję nowe. Planuję napisać ich jeszcze tylko dwa – żeby już stanowiły całość.
Czy oprócz tematów stricte literackich masz jeszcze jakieś inne hobby? Pasje?
Moja pasja to chodzenie po górach, hodowanie roślin w domu i w ogrodzie, przyroda, podróże, opera i muzyka poważna, szczególnie dawna. Ale tak naprawdę pasjonują mnie ludzie. Lubię ich obserwować. Odgadywać lub wymyślać, jacy są i dlaczego – z całą do nich życzliwością na jaką mnie stać.
Życzę Ci spełnienia wszystkich marzeń i bardzo dziękuję za rozmowę.
I ja dziękuję.
Autor: Ella Wojczak, Polish Theatre Institute in the US
Autor zdjęć: archiwum pisarki

dziennik