Poszedłem na paradę wojskową Trumpa. Wszystko w niej było złe.
W maju 1865 r. rząd narodowy zorganizował paradę. Minął ponad miesiąc, odkąd rebelia w obronie niewolnictwa została w końcu stłumiona. Minął ponad miesiąc, odkąd zabójstwo Abrahama Lincolna wstrząsnęło poczuciem triumfu. Rząd narodowy chciał odzyskać to uczucie.
Każdy dzień tak zwanego Wielkiego Przeglądu został wyznaczony na cześć różnych armii Unii, które wygrały wojnę. 23 maja został poświęcony Armii Potomaku, która po cierpieniach z powodu nieudolnych generałów, połączyła się pod dowództwem Ulyssesa S. Granta w siły bojowe, które uwięziły i pokonały Roberta E. Lee. Następnego dnia oddano hołd Armiom Zachodu — Armii Tennessee i Armii Georgii. Ci ludzie rozbili siły Konfederatów pod Franklin i Nashville oraz pod Missionary Ridge i Lookout Mountain. To byli ludzie, którzy wraz z generałem Williamem T. Shermanem zdobyli Atlantę, a następnie pomaszerowali do morza, jak to ujął Sherman, sprawiając, że Georgia wyła.
O 9:00 rano rozległ się wystrzał armatni i Armia Potomaku wyruszyła. Na czele Piątego Korpusu stał generał Joshua Lawrence Chamberlain, jeden z bohaterów Gettysburga, który wspominał, jak jego ludzie wyczyścili się na tę okazję.
„Pod moim dowództwem doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z ogromnej troski oficerów i żołnierzy o to, by ogólnie wyglądać jak najlepiej, a tym razem jeszcze lepiej; nowe mundury, pasy, epolety, osłony siodeł i inne kolorowe ozdoby niemal zamaskowały niektórych z naszych najwytrwalszych weteranów, którzy nie byli obojętni na nowe rozkazy widzów, przed którymi musieli teraz przechodzić swoją gehennę”.
Ożywiając przebieg wydarzeń i niewątpliwie sprawiając sobie przyjemność, generał George Armstrong Custer jeździł dziko w górę i w dół trasy parady. Jeden z obserwatorów wspominał:
„Wśród dowódców dywizji wyróżniał się Custer. Jego długie złote loki powiewające na wietrze, kołnierzyk z głębokim dekoltem, karmazynowy krawat i bryczesy z jeleniej skóry tworzyły kombinację, która sprawiała, że wyglądał na pół generała i pół zwiadowcę, a także nadawała mu śmiały wygląd, który wyróżniał go do ogólnych uwag i braw”.
A korespondent „New York Timesa” zdawał się być pod wrażeniem dynamicznego stylu Custera.
Custer jechał na potężnym koniu [nazwanym Don Juan], niespokojnym i czasami nieokiełznanym. Gdy był w pobliżu Departamentu Skarbu, zwierzę szaleńczo rzuciło się do przodu na czoło linii. Generał daremnie próbował zatrzymać swój kurs, jednocześnie starając się utrzymać ciężar kwiatów, które wcześniej na nim położono. Podczas ucieczki generał zgubił kapelusz. W końcu pokonał konia i dołączył do swojej kolumny. Mijając stanowisko prezydenta, nisko się ukłonił i został oklaskiwany przez tłum. Podejrzewam, że to był cały sens.
Chamberlain otrzymał wieniec kwiatów, co zaskoczyło jego konia, który został mu wystrzelony spod nóg kilka razy w ciągu ostatnich czterech lat. Ale profesor retoryki, jakim był, był najbliżej sedna rzeczy, kiedy pomyślał o marszu z tymi wojskami po raz ostatni.
„Flaga Pierwszej Dywizji, czerwony krzyż na jej splamionej bitwą bieli, kołysze się wysoko; ręka jej młodego nosiciela drży z ufnością, bardziej niż na burzliwych polach. Teraz ruszają — wszyscy — dziesięć tysięcy serc splecionych razem. W górę alei, na tę rozległą arenę, jasną kolorami — kwiaty, girlandy, wstążki, flagi i nakrapiane głębszymi tonami... Wokół nas i powyżej szmery, błyskawice i grzmoty powitań... To byli moi ludzie, a ci, którzy szli za nimi, byli znani i drodzy. Należeli do mnie, a ja do nich, przez więzy, których narodziny nie mogą stworzyć ani śmierć zerwać. Więcej przechodziło tędy, niż postacie na trybunach mogły zobaczyć. Ale dla mnie tak widzącego, jaki przegląd, jak wielki, jak daleki, jak bliski! To było jak poranek zmartwychwstania”.
Następny dzień należał do Shermana i jego ludzi, a dla większości obserwatorów kontrast z wypolerowanymi żołnierzami poprzedniego dnia nie mógł być bardziej zaskakujący. Ludzie Shermana odmówili, całkiem słusznie, kupna nowych mundurów na jeden dzień, kiedy i tak wszyscy wracali do domów. Ponadto nie otrzymywali żołdu od miesięcy. Generał Henry Slocum opisał wynik:
„Tłum szybko zaczął porównywać tych żołnierzy do tych, którzy maszerowali dzień wcześniej. Sherman miał mniej artylerii i bardzo mało kawalerii, podczas gdy armia Meade’a miała tylko część piechoty. Mężczyźni z Zachodu byli wyżsi, mieli mniej chłopców i prawie żadnych cudzoziemców. Ich krok był o około sześć cali dłuższy – bardziej lewo-prawo-lewo-prawo-lewo-lewo-prawo-lewo-jednak kroczyli unisono. Ich żółte i czerwone brody oraz jasne włosy były długie. Nie można było odróżnić oficerów od mężczyzn, poza ich mundurami. Mężczyźni ze Wschodu nosili dopasowane czapki [kepis]; mężczyźni z Zachodu miękkie kapelusze. Ludzie ze Wschodu byli dokładni, sztywni i sztywni; ludzie z Zachodu łagodni, beztroscy, niezależni i pionierscy”.
Podczas Wielkiego Przeglądu uczczono zwycięstwo Unii nad Konfederacją.
W istocie istniało znaczne napięcie między ludźmi z Zachodu a ich wschodnimi odpowiednikami. W ogromnych obozach, w których armie biwakowały wzdłuż Potomaku, Chamberlain wspominał, że „wydawało się, że wśród ludzi Shermana panowała ustalona niechęć do nas, co najmniej jawna. W pewnej klasie ich maniery były pogardliwe i zastraszające”.
W oba dni armie zatrzymały się i oddały hołd prezydentowi Stanów Zjednoczonych, którym nie był Abraham Lincoln. Był nim Andrew Johnson, demokrata z Tennessee, który zastąpił Hannibala Hamlina w ramach narodowej „jedności”. Nikt wówczas nie wiedział, że Johnson zrobi tak wiele, aby podważyć „nowe narodziny wolności”, które jego zmarły poprzednik proklamował na cmentarzu w Getysburgu. Jednak w tłumie Walt Whitman oglądał oba dni i jako poeta widział poza otoczką Wielkiego Przeglądu jego ukryte i niezaprzeczalne koszty. Jest coś w paradach wojskowych. Ich hałas i zamieszanie mogą skrywać wiele, zarówno dobrego, jak i złego. Whitman usiadł, aby o tym napisać .
Nie była to jego najlepsza praca, ale z drugiej strony Whitman wciąż odczuwał skutki dwóch lat spędzonych na pracy w szpitalach wojennych podczas wojny secesyjnej, gdzie leczył zmarłych i umierających, starał się pocieszyć ludzi z okropnymi obrażeniami. Kiedy więc oglądał wielkie parady w maju 1865 r., zobaczył za nimi armię cieni.
(Przechodźcie, przechodźcie, dumne brygady, z waszymi stąpającymi, żylastymi nogami,
Z młodymi i silnymi ramionami, z plecakami i muszkietami;
Jakże uradowany stałem i patrzyłem na ciebie, jak wyruszasz,
Przechodzą, a potem znów brzęczą bębny,
Gdyż armia się wznosi, o inna gromadząca się armio,
Roi się, ciągnie z tyłu, o ty, straszna gromadząca się armio,
O wy, pułki tak żałosne, z waszą śmiertelną biegunką, z waszą gorączką,
O, kalekie kochanki mojego kraju, z mnóstwem krwawych bandaży i kul,
Oto twoja blada armia podąża za tobą.)
Ale w te dni jasności,
Na rozległym, pięknym krajobrazie, drogach i ścieżkach, wysokich wozach rolniczych, owocach i stodołach,
Czy zmarli powinni wkraczać do akcji?
Jednakże ten dzień z pewnością nie był jasny.
Pamiętam, kiedy parady były zabawne — orkiestry, chorągiewki, kilka wielkich wojskowych bum-bumów dla dzieci, które mogły się cieszyć, każdy szkolny kapelmistrz robiący najlepszy cosplay Roberta Prestona. Pamiętam, kiedy były ceremoniami wspólnej radości. Można było zaznaczyć je w kalendarzu. Parady powrotu do domu. Dzień Weteranów, który był Dniem Zawieszenia Broni, kiedy byłem bardzo młody. Macy's, Gimbel's i Hudson's w telewizji każdego Święta Dziękczynienia i Parada Róż w telewizji na Nowy Rok. Dzień Pamięci. Czwarty lipca. Wszystkie miały na celu uczczenie czegoś lub kogoś, pod warunkiem, że dało się dostrzec coś więcej niż watę cukrową.
A potem w sobotę 14 czerwca doszło do tego ołowianego widowiska.
Nigdy w życiu nie doświadczyłem tak beztroskiej, pozbawionej życia i sterylnej imprezy masowej. Ponurzy żołnierze maszerujący obok półpustych trybun, wielu z nich najwyraźniej chciało być gdzie indziej. Żadnych orkiestr. Mało chorągiewek. Tylko muzyka rockowa i czapki MAGA. Jeśli to naprawdę miało uczcić 250 lat Armii Stanów Zjednoczonych, to wszystko, co dostaliśmy, to niekończący się pochód umundurowanych żołnierzy wyglądających, jakby woleli być w Valley Forge. Prezydent siedzący na mównicy w tej dziwnej, pochylonej do przodu postawie, którą ma, rzadko się uśmiechający, skunks na własnym przyjęciu ogrodowym. Dziesiątki ludzi przepychanych przez bydlęce zagrody z metalowych krat, tylko po to, by móc usiąść na trawniku przy Pomniku Waszyngtona i posłuchać złej muzyki i przemówień tak nudnych i apatycznych, że zmusiłyby Demostenesa do wycofania się z interesu i otwarcia stoiska z oliwą z oliwek. Myślę, że było więcej dobrych uczuć i prawdziwych emocji, kiedy zabrali Jacka Kennedy'ego do Arlington po raz ostatni.
Oczywiście, historia jest teraz w grze, kontekst gdzie indziej wymknął wydarzenie spod kontroli. Wojna wydaje się wybuchać na Bliskim Wschodzie . Jakiś maniak przebrany za policjanta próbował ściąć głowę demokratycznemu przywódcy legislatury stanu Minnesota i był cholernie blisko zrobienia tego. W Wirginii inny maniak wjechał SUV-em w protest „No Kings”. Spowodowało to kolejną falę obustronnego ssania kciuka na „przemoc polityczną”, podczas gdy główny podżegacz pochylił się do przodu na swoim krześle w Waszyngtonie i bezmyślnie patrzył na kolejne czołgi.
W sobotę w całych Stanach Zjednoczonych odbywały się protesty pod hasłem „No Kings”.
Ale to projekt „No Kings” musiał go boleć najbardziej. Wielu ludzi czekających w kolejce oglądało na telefonach relacje z marszów No Kings w całym kraju. Teraz to były parady — śmiech, śpiewy, skandowanie i ludzie w dziwacznych kostiumach i egzotycznych kolorach włosów, tysiące ludzi, duże miasta i małe miasteczka. Ulice były zatłoczone ludźmi świętującymi nadzieję, że ten okres Grand Guignol w naszym życiu narodowym pewnego dnia minie. Na ulicach Waszyngtonu nie było żadnej nadziei. Tylko czołgi, armaty i żołnierze maszerujący w martwym rytmie.
W końcu prezydent musiał wygłosić przemówienie do nielicznego tłumu, który zapełniał trawnik wokół wielkiego obelisku w Waszyngtonie. Był wyraźnie wyczerpany. Spędzanie dnia jako krajowa Zła Wróżka na własnej imprezie to ciężka praca dla człowieka w jego podeszłym wieku. Zaczął:
„Bardzo dziękuję wszystkim. I dziękuję wiceprezydentowi Vance’owi. Dziękuję naszej wspaniałej pierwszej damie. I przede wszystkim dziękuję największej, najzacieklejszej i najodważniejszej sile bojowej, jaka kiedykolwiek stąpała po tej ziemi, Armii Stanów Zjednoczonych. Bardzo dziękuję. Ponieważ armia zapewnia nam wolność. Wy czynicie nas silnymi. I dziś wieczorem sprawiliście, że wszyscy Amerykanie są bardzo dumni, obserwują was z całego świata, tak naprawdę sprawiliście, że wszyscy są bardzo dumni. Każdy inny kraj świętuje swoje zwycięstwa. Najwyższy czas, żeby Ameryka też to zrobiła. To właśnie robimy dziś wieczorem”.
Poczekaj, myślałem, że Ameryka nie „świętuje swoich zwycięstw”, dopóki nie wymyślił tego ponurego widowiska? A co z Grand Review? A co z paradami zwycięstwa w Waszyngtonie, Nowym Jorku, Bostonie i dziesiątkach innych miejsc po podpisaniu rozejmu w 1918 roku? A co ze spontanicznymi wybuchami ulicznego teatru, który powitał Dzień Zwycięstwa w Europie, a potem Dzień Zwycięstwa w Japonii. A co z połową pomników wokół niego na tym samym National Mall? Skąd myślał, że mamy „Kiedy Johnny Wraca Maszerując do Domu”, kiedy mężczyźni będą wiwatować, chłopcy krzyczeć, a kobiety, wszystkie się pojawią? Dziwny tekst. Cholera, nawet nasze zwycięstwo walkowerem z Hiszpanią w 1898 roku doczekało się wielkiej parady okrętów wojennych wzdłuż North River w Nowym Jorku.
Mimo to przemówienie toczyło się dalej, dryfując pod prąd. Trzymał się głównie tekstu, który wydawał się być w dużej mierze oparty na Wikipedii i brzmiał, jakby został napisany jedenaście minut przed tym, jak prezydent sięgnął po mikrofon. Wykrzyknął do generała wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych „Mad Anthony” Wayne’a i wybrał cytat Creightona Abramsa z bitwy o Ardeny, a nie klasyczny „Nuts” generała Anthony’ego McAuliffe’a, co jest wyborem, jak sądzę. Większość pozostałej części przemówienia była ćwiczeniem w rozwiązłym używaniu przez prezydenta czasowników przemocy.
„Armia USA wbiła bagnety w serce złowrogich imperiów, zmiażdżyła ambicje złych tyranów pod gąsienicami amerykańskich czołgów. ... Wrogowie Ameryki wielokrotnie przekonali się, że jeśli zagrozisz narodowi amerykańskiemu, nasi żołnierze po ciebie przyjdą, twoja porażka będzie pewna, twój upadek będzie ostateczny, a twój upadek będzie całkowity i zupełny”.
Ktoś musi się wziąć do roboty i odebrać figurki G.I. Joe ekipie piszącej przemówienia.
I w każdym razie, o jakich wrogach mówi ten facet? Nauczycielach i nianiach? Ogrodnikach i robotnikach budowlanych? Niewygodnych członkach Kongresu? Ma Marines w Los Angeles, którzy wypędzają każdego o brązowej skórze i nazwisku kończącym się na „z”. Wszystkie te brutalne dialogi klasy B musiały być skierowane na coś więcej niż zanudzanie na śmierć tłumu cierpiącego na udar cieplny. Myślę, że to był przedsmak tego, co nadchodzi, lub tego, na co on liczy.
W każdym razie fajerwerki były całkiem fajne.
Przed paradą siedziałem w Lafayette Park naprzeciwko Białego Domu, niedaleko miejsca, w którym prezydent kiedyś zagazował pokojowych demonstrantów, aby móc trzymać Biblię do góry nogami przed kościołem. Wdałem się w rozmowę z mężczyzną z Maine o nazwisku John Collins. Miał na sobie koszulkę z napisem Solidarność , symbol wielkiego ruchu w Polsce, kierowanego przez Lecha Wałęsę, który rozpoczął się od sporu pracowniczego na nabrzeżach Gdańska i, z pomocą Zachodu i pewnego duchownego z Krakowa o nazwisku Karol Wojtyła, zadał pierwszy potężny cios, który pękł nieubłaganą Żelazną Kurtynę.
„Pracowałem na łodzi na jeziorach śródlądowych w Minnesocie i Wisconsin” – powiedział Collins. „To było w 1982 roku, a kapitan wyszedł i kupił nam wszystkim te koszulki. Chyba był przebudzony. Wszyscy byli wtedy przebudzeni”.
Wałęsa. Havel w Czechosłowacji. Śpiewający rewolucjoniści w Estonii, którzy napędzili ruch na rzecz wyzwolenia krajów bałtyckich. Ucieczka z więzienia Pan-European Picnic Monument na Węgrzech, kiedy kilkuset Niemców ze Wschodu przebiło się przez bramy i wbiegło do Austrii, podczas gdy strażnicy nic nie zrobili. Upadek Muru Berlińskiego. I wreszcie upadek samego Związku Radzieckiego. Wydawało się, że stało się to z dnia na dzień.
Trump stanął na scenie, aby przemówić do nielicznego tłumu na sobotniej paradzie.
A jednak w sobotę prezydent zorganizował sobie paradę, mimo że na całym świecie, a szczególnie w Europie, gdzie Ukraina trzyma się kurczowo, wisi na włosku, a kleptokratyczny rosyjski imperialista, z którym prezydent okazał się zbyt zaprzyjaźniony, ma swoje głodne oczy zwrócone na Europę Wschodnią. Efekt podziału ironii i hipokryzji był otępiający dla duszy, więc moje myśli po raz kolejny powędrowały z powrotem do Wielkiego Przeglądu, którego uczestnicy odnieśli prawdziwe zwycięstwa na amerykańskiej ziemi i byli wiwatowani na ulicach Waszyngtonu przez setki tysięcy Amerykanów.
Wtedy armia cieni Walta Whitmana maszerowała za wojskami, szepcząc jak niewolnik w rzymskim triumfie, że żadne zwycięstwo nie jest trwałe, a poświęcenie może okazać się daremne po dziesięcioleciach. W sobotę ta armia cieni narodowego sumienia nie podążyła za paradą. Maszerowała w równym tempie.
esquire