Jak NAPRAWDĘ wygląda rejs z miliarderami na najbardziej ekskluzywnym statku świata, gdzie apartamenty kosztują nawet 12 milionów funtów

Autorstwa Marka Palmera
Opublikowano: | Zaktualizowano:
Pieniądze mówią same za siebie – wszyscy to wiemy. Ale nawet jeśli masz w kieszeni jakieś 12 milionów funtów i chcesz kupić trzypokojowe mieszkanie (proszę nie nazywać go kabiną) na rufie statku, nie ma gwarancji sukcesu. Absolutnie żadnej.
„Nie olśniewa nas bogactwo, a nasi mieszkańcy cenią sobie prywatność” – mówi Fernando Arroyo, dyrektor generalny The World, jedynego w pełni mieszkalnego statku wycieczkowego na pełnym morzu. „Gdyby pojawił się ktoś taki jak Beckhamowie i chciał kupić, grzecznie byśmy odmówili. Po prostu nie byliby odpowiednimi osobami. Wybuchłby cyrk”.
Cóż, jest ulga. Prawda jest taka, że Sir David i Lady Posh mogą czuć się jak finansowe płotki na pokładzie tego niezwykłego statku wypełnionego międzynarodowymi miliarderami.
Same opłaty za utrzymanie mogą wynieść nawet 1 milion funtów rocznie, w zależności od wielkości mieszkania.
Niektóre są naprawdę ogromne. Dołączyłem do The World w Cagliari na Sardynii, a apartament, w którym spędzę trzy noce na pokładzie 11 (najwyższym), ma powierzchnię ponad 280 metrów kwadratowych i składa się z trzech sypialni, trzech łazienek, salonu i jadalni (z 12 miejscami siedzącymi), kuchni oraz spektakularnego balkonu.
Obecnie właścicielem obiektu jest szkocki biznesmen i jego żona, którzy nie chcą ujawniać swoich nazwisk – anonimowość to motyw powracający w The World.
Właśnie wystawili mieszkanie na sprzedaż za 9,2 miliona funtów.
Nieco błyszcząca dekoracja (białe abażury ze szklanymi frędzlami, kopulująca para wykonana z gipsu) może nie przypaść do gustu każdemu – choć litografie Picassa i Chagalla nikogo nie zdziwią.
Mieszkańcy (nie nazywajmy ich pasażerami) kupują domy na pokładzie w pełni mieszkalnego statku wycieczkowego The World za kwotę do 12 mln funtów i mogą podróżować po całym świecie przez cały rok
Ale o to właśnie chodzi. Kupujesz mieszkanie od razu, tak jak dom czy mieszkanie, a potem urządzasz je według własnego uznania.
Jest Twój tak długo, jak chcesz. Przyjeżdżasz i odjeżdżasz w zależności od tego, gdzie statek stoi w porcie, a trasy są planowane z trzyletnim wyprzedzeniem, w tym na Antarktydę, do Australii, Papui-Nowej Gwinei i na Alaskę.
Możesz spędzić na pokładzie cały rok, jeśli masz na to ochotę. Nie możesz jednak wynająć mieszkania na wolnym rynku; to nie jest program timeshare. O nie!
To pływający apartamentowiec – condominium, jak lubią go nazywać Amerykanie – w całości należący do mieszkańców. To wybór stylu życia, w którym odnotowuje się „preferencje” (jak się je nazywa), aż po to, czy wolisz płynny, czy nieco twardszy omlet. „Na pokładzie obowiązuje tylko jedna zasada – nie bądź niegrzeczny” – mówi 62-letni Tim Hockey, były prezes kanadyjskiego banku TD Canada Trust, który obecnie pełni funkcję przewodniczącego siedmioosobowej rady (wybieranej przez mieszkańców, a im większy metraż, tym większa siła głosu).
„W szczególności nie bądź niegrzeczny wobec załogi, ponieważ stanowią oni tak samo ważną część społeczności, jak każdy inny”.
Na statku znajduje się 165 apartamentów, od kawalerek (w cenach zaczynających się od około 1,8 miliona funtów) po apartamenty z trzema sypialniami. Jednocześnie na pokładzie przebywać będzie prawdopodobnie od 150 do 200 osób, którymi zajmie się 300 członków załogi, z których niektórzy pracują na statku od jego koncepcji w 2002 roku.
To były trudne początki wiele lat temu, kiedy zezwalano na wynajem. Nie udało się i w 2003 roku bank musiał przejąć własność, wtedy grupa mieszkańców wkroczyła i przekształciła to w organizację non-profit.
Od tego czasu stało się swego rodzaju tajnym stowarzyszeniem, w którym prywatność jest nietykalna. Każdy, kto chce kupić mieszkanie, jest dokładnie weryfikowany, najpierw upewniając się, że ma pieniądze, a następnie sprawdzając, czy będzie pasował – proces ten wymaga zgody co najmniej dwóch obecnych mieszkańców.
Mark Palmer z byłymi rezydentami The World, Richardem i Heather Penn
Pan Hockey, który mieszka częściowo w Toronto, czasami w Południowej Karolinie i sześć miesięcy na pokładzie The World, może mówić o jednej niezmiennej zasadzie, ale jest wiele innych rzeczy, które należy robić, a których nie, określanych mianem „etykiety na pokładzie”.
Nikomu nie wolno robić zdjęć innym mieszkańcom bez ich zgody; nikt nie może rozmawiać przez telefon komórkowy w żadnej z przestrzeni publicznych.
Robienie sobie selfie jest równoznaczne z puszczaniem bąków. Obowiązuje rozbudowany dress code, z sekcją „Zawsze niestosowne”, która obejmuje „odsłonięte brzuchy”, „japonki” i „odsłanianie nadmiernego lub skąpego dekoltu”.
„To w zasadzie pływająca wioska” – mówi urodzony w Londynie Stephen Lawrence, prezes i dyrektor generalny koncernu nieruchomości Sadel Group, który dwa lata temu kupił swój apartament na pokładzie statku.
„I podobnie jak w większości wiosek, możesz widywać ludzi, ile chcesz. Gdybym kupił własny jacht i zaprosił ludzi na pokład, bylibyśmy z nimi na każdym posiłku, a kto by chciał?”
Ale nie znam żadnej wioski z tak bogatą ofertą barów i restauracji, flotą sal konferencyjnych, kortem tenisowym i do pickleballa, salą pokerową, symulatorem golfa (z profesjonalistą na pokładzie), wykładami znanych historyków i naukowców, salonem kosmetycznym, w pełni wyposażoną biblioteką i tak dalej. Pokładowe spa i centrum fitness również nie są najgorsze. Zabiegi obejmują 12 sesji lipolizy laserowej w cenie 2255 funtów. Pan Lawrence i jego partnerka, Claire James, spędzają na pokładzie około czterech miesięcy w roku, ale mają również domy w centrum Londynu, Lozannie w Szwajcarii i Chamonix we Francji.
„Chcieliśmy zobaczyć świat, ale bez konieczności pakowania się za każdym razem” – mówi pan Lawrence.
„To nam idealnie pasuje i podoba mi się, że większość mieszkańców to ludzie, którzy doszli do wszystkiego sami. Nikt nie czuje, że musi cokolwiek udowadniać”.
Pokład statku The World z leżakami i basenem, gdzie Mark o 19:00 popływał kilka długości łodzi i zdał sobie sprawę, że nikogo innego nie ma w pobliżu – co czyni go najspokojniejszym statkiem na świecie
Luksusowy widok z balkonu jednego z apartamentów na The World. Pokład 12 (najwyższy) ma powierzchnię ponad 275 metrów kwadratowych i składa się z trzech sypialni, trzech łazienek, salonu i jadalni (z 12 miejscami siedzącymi), kuchni oraz spektakularnego balkonu.
Na szczęście zarząd wyraził zgodę na moją obecność, a wszyscy mieszkańcy zostali o tym poinformowani (w tym wysłano mi zdjęcie, na którym wyglądam w miarę przyzwoicie) – prawdopodobnie na wypadek, gdyby chcieli dać mi wolną rękę.
Kilku z nich tak robi, w tym były amerykański golfista, który wygrał cztery turnieje wielkoszlemowe, a teraz strzeże swojej prywatności z precyzją decydującego o zwycięstwie putta na 18. dołku.
Nie jestem pewien, czy wolno mi o tym wspominać, ale do niedawna Judith Sheindlin – gwiazda amerykańskiego reality show o sędzi Judy – była mieszkanką tego miejsca, a obecnie częścią społeczności jest dr John Demartini, guru samopomocy, a także Ashley Faull, 58-letnia potentatka brytyjskiego kanału handlowego, która mieszka w Sandbanks w hrabstwie Dorset.
Podobnie jak Troy i Sissy Templetonowie z Miami na Florydzie. Pan Templeton był starszym partnerem w Trivest, amerykańskiej firmie private equity, zarządzając aktywami o wartości prawie 6 miliardów funtów.
Templetonowie zapraszają mnie na kolację, tuż przed wylotem do Londynu, gdzie zatrzymają się w Claridge's i będą uczestniczyć w półfinałach mężczyzn i kobiet na Wimbledonie. Za ten pierwszy zapłacili 10 000 funtów za dwa miejsca w obligacjach.
„Chcieliśmy mieć dom na wakacje, ale nie chcieliśmy co roku wracać w to samo miejsce” – mówi pan Templeton. „W ogóle nie przepadaliśmy za rejsami, ale potem weszliśmy na pokład, żeby wypróbować go przez kilka tygodni – i to było wszystko”.
Wycieczki dla mieszkańców The World różnią się od zwykłych wycieczek statkiem wycieczkowym.
Po opuszczeniu Cagliari naszym następnym portem docelowym jest Palermo na Sycylii, gdzie dołączam do mieszkańców (których absolutnie nie należy nazywać „pasażerami”) na prywatny koncert w operze, połączony z przyjęciem, na którym serwowane są drinki i przekąski.
Podczas gdy standardowe rejsy statkiem kończą się tego samego dnia, tutaj mogą trwać nawet tydzień. Na przykład, w październiku przyszłego roku, gdy statek będzie u wybrzeży Korei Południowej, odbędzie się pięciodniowy rejs na pustynię Gobi w Mongolii, a następnie do stolicy, Ułan Bator, oba rejsy prywatnym czarterem. Koszt takich rejsów może wynieść dodatkowe 8000 funtów od osoby.
Dwoje moich kumpli na pokładzie to Australijczycy, Richard i Heather Penn. Przez lata byli właścicielami sześciu różnych apartamentów i są klasyfikowani jako „potencjalni nabywcy”, ponieważ chcą je ponownie kupić po tym, jak kilka lat temu sprzedali swoje.
Mieszkańcy często zmieniają miejsce zamieszkania – albo, jak w przypadku Pennsów, wyjeżdżają na kilka lat, a potem wracają. Zapraszam tę przyjazną i bezpretensjonalną parę na drinki do mojego mieszkania, pytając wcześniej Eddiego Wonga, dyrektora ośrodka, czy mógłby załatwić butelkę szampana i kilka odpowiednich przystawek.
„To właśnie poczucie wspólnoty czyni to miejsce wyjątkowym” – mówi 79-letni pan Penn. „Szczerze mówiąc, załoga jest jak rodzina i jest traktowana jak rodzina”. Pan Penn dorobił się fortuny, wprowadzając aerobik, a następnie program Weight Watchers do Australii i Nowej Zelandii – a jego rodzina jest właścicielką klubu rugby Manly Warringah Sea Eagles.
„Biorąc pod uwagę ludzi na pokładzie, wszystko jest niezwykle dyskretne i stonowane” – mówi pan Penn. „Zawsze można wyczarterować własny jacht, ale i tak trzeba by załatwić wszystkie niezbędne pozwolenia i zadbać o załogę. Tutaj wszystko jest załatwione za ciebie. Po prostu pojawiasz się, gdzie i kiedy chcesz”.
Pewnego ranka jem śniadanie z prezesem zarządu, panem Hockeyem. Po odejściu z TD Canada Trust został prezesem i dyrektorem generalnym TD Ameritrade, którą w 2020 roku sprzedał Schwab Corporation za 26 miliardów dolarów.
Nie mogę się doczekać jajek z bekonem, może z amerykańskimi goframi i syropem klonowym – ale zauważam, że ogranicza się do połówki grejpfruta. Kiedy podchodzi kelner, mówię: „Wezmę to samo, co on”, zanim dowiem się, że pan Hokej już napisał swój newsletter finansowy na ten dzień, odbył sesję treningu siłowego na siłowni i wskoczył na godzinę na rower stacjonarny.
To jedyny statek wycieczkowy, na którym o 22:00 bary są praktycznie puste – i jedyny, na którym momentami czujesz, że jest całkowicie twój. Po tym, jak poniosłem druzgocącą porażkę w pickleballu z panem Wongiem, przepłynąłem kilka długości basenu i zdałem sobie sprawę, że nikogo nie ma w pobliżu. A jest dopiero 19:00.
Zanim wyjdę, pan Arroyo pyta mnie, jak mi poszło. Mówię mu, że świetnie mi poszło i nie chcę się wycofywać. Wspominam mimochodem, jaką to była przyjemność być na wakacjach nad Morzem Śródziemnym, gdzie nikt nie zrobił sobie selfie, ale mój głos cichnie, słaby z zażenowania – bo jedna osoba zrobiła sobie kilka selfie.
Tak, to będę ja – szokujące naruszenie etykiety. Wiem aż za dobrze, że świat jest o wiele lepszy bez nich.
Więcej informacji o The World znajdziesz na stronie aboardtheworld.com .
Daily Mail