Parlament brytyjski nie nadaje się już do pełnienia swoich funkcji – Izba Lordów ma klucz do reformy

Wielka Brytania od dawna szczyci się tym, że jest kolebką demokracji parlamentarnej, „matką parlamentów”. Nasz system zainspirował cały świat, powielany od Westminsteru po Wellington, od Ottawy po Delhi. Dał głos miliardom ludzi i pomógł stworzyć jedno z najprężniej rozwijających się imperiów w historii. Jednak to, co kiedyś było modelem rządów przedstawicielskich, stało się trzęsącym się reliktem. System parlamentarny, który niegdyś wywyższał mężów stanu z wizją i autorytetem, teraz przynosi przeciętność, cynizm i paraliż.
Problem nie leży w samej strukturze parlamentu, ale w jakości i motywacji jego członków. Cały model Westminsteru opiera się na założeniu, że utalentowani i kompetentni ludzie sami zgłoszą się do służby publicznej. Z tej grupy wyborców wybierają posłów do parlamentu, a jeśli jedna partia zdobędzie większość, jej lider zostaje premierem. Premier musi następnie wybrać ministrów nie spośród najbardziej wykwalifikowanych Brytyjczyków, ale spośród niewielkiej i coraz mniej inspirującej grupy posłów.
Dziś to założenie nie jest już aktualne. W ciągu ostatnich dwóch dekad poziom osób wchodzących do parlamentu systematycznie spadał, a wraz z nim kompetencje rządu. Przyczyny nie są tajemnicze.
Polityka stała się mało atrakcyjną ścieżką kariery dla osób o prawdziwych zdolnościach. Wynagrodzenie jest niekonkurencyjne w porównaniu z sektorem prywatnym. Równowaga między życiem zawodowym a prywatnym jest karząca. Publiczne nadużycia są nieustanne, a tabloidy regularnie oczerniają rodziny polityków, a nawet ich dzieci.
Krótko mówiąc, dlaczego jakikolwiek młody, inteligentny człowiek z potencjałem miałby dziś zostać posłem? Osoby z talentem, ambicją i wyobraźnią kierują teraz swoją energię gdzie indziej – w stronę przedsiębiorczości, filantropii lub organizacji międzynarodowych, gdzie mogą mieć wpływ bez upokorzeń związanych z życiem publicznym.
Najlepsi i najbystrzejsi Brytyjczycy opuścili Westminster, a system stał się przez to uboższy. Ten exodus pozostawia wąską klasę zawodową zawodowych polityków, ludzi, którzy często nigdy nie prowadzili firmy, nie zarządzali budżetem ani nie stworzyli ani jednego miejsca pracy, a mimo to nagle stają się odpowiedzialni za departamenty warte miliardy funtów.
Nic więc dziwnego, że proces tworzenia polityki oderwał się od rzeczywistości, że usługi publiczne zawodzą z powodu złego zarządzania i że nawet niewielkie reformy stają się niemożliwe.
Ograniczenia systemu parlamentarnego pogłębiają się z powodu jego ograniczeń strukturalnych: premier może mianować ministrów jedynie spośród około 350–400 posłów i garstki parów. Spośród nich może kilkudziesięciu jest rzeczywiście zdolnych do kierowania ważnymi resortami. Mimo to około 120 stanowisk ministerialnych musi zostać obsadzonych.
Rezultat jest nieunikniony – przeciętność na kluczowych stanowiskach państwowych. Porównajmy to z systemem prezydenckim w Stanach Zjednoczonych. Prezydent USA jest wybierany bezpośrednio przez naród, ale co najważniejsze, może mianować na to stanowisko każdego z dowolnego sektora, z dowolnej części społeczeństwa.
Pula talentów to nie kilkuset posłów, ale ponad 250 milionów dorosłych. Prezydenci mogą pozyskać wybitnych naukowców, prezesów, generałów i profesorów – osoby o dogłębnej wiedzy i sprawdzonych przywódcach. To nie przypadek, że w rządzie USA często zasiadają światowej klasy osobistości z różnych środowisk zawodowych, podczas gdy w rządzie Wielkiej Brytanii dominują osoby, których jedyną karierą była polityka.
Nie chodzi o to, by Wielka Brytania z dnia na dzień porzuciła cały system parlamentarny i skopiowała rozwiązania ze Stanów Zjednoczonych. Musimy jednak przynajmniej przyznać, że system ten nie zapewnia już kompetentnego rządzenia. Jedną ze skromnych, praktycznych reform mogłoby być umożliwienie premierom mianowania ministrów spoza Izby Gmin poprzez tymczasowe przeniesienie ich do Izby Lordów na czas trwania ich urzędowania.
Po zakończeniu kadencji ustąpiliby ze stanowiska i powrócili do życia cywilnego. To radykalnie poszerzyłoby pulę talentów bez naruszania odpowiedzialności parlamentarnej. Umożliwiłoby to specjalistom, takim jak ekonomiści, inżynierowie, technolodzy i liderzy biznesu, wniesienie do rządu praktycznego doświadczenia.
Taki system przywróciłby powagę i profesjonalizm sprawowaniu urzędu ministerialnego, a tych cech bardzo brakuje dziś w Westminsterze.
Jeśli nie podejmiemy działań, czeka nas przyszłość malejącej kompetencji. Każdy nowy parlament zdaje się przyciągać coraz mniej osób merytorycznych, a coraz więcej stronników i oportunistów. Polityka staje się schronieniem dla tych, którzy nie mogą odnieść sukcesu gdzie indziej, zamiast powołaniem dla najtęższych umysłów narodu. To kryzys rządzenia, a nie tylko polityki.
Brytyjski system parlamentarny dobrze służył narodowi, gdy składał się z ludzi o wizji i uczciwości. Ale instytucje są tak silne, jak ludzie, którzy w nich zasiadają.
Jeśli nie dostosujemy naszego systemu tak, aby przyciągał i wzmacniał najzdolniejszych spośród nas, będziemy nadal dryfować, prowadzeni przez przeciętność, rządzeni bezwładnością i hamowani przez przestarzałą strukturę polityczną, która już nie służy krajowi, który kiedyś zbudowała.
Dr Azeem Ibrahim OBE jest starszym dyrektorem w New Lines Institute w Waszyngtonie i autorem książki „Authoritarian Century: Omens of a Post-Liberal Future”
express.co.uk