Centralny mit, w który Sąd Najwyższy chce, abyś uwierzył

Zapisz się na Slatest, aby codziennie otrzymywać na skrzynkę pocztową najciekawsze analizy, krytykę i porady.
Od lat najczęściej zadawane mi pytanie przez tych, którzy tracą nadzieję na wątpliwą lojalność i ogólną lekkomyślność dworu Johna Robertsa, brzmi mniej więcej tak: „Ale co możemy z tym zrobić?”
To pytanie padło, gdy Sąd Najwyższy przyznał miliarderom możliwość wpływania na nasze wybory, jak uznali za stosowne, w sprawie Citizens United z 2010 roku. Pytanie to pojawiło się ponownie w 2013 roku, po tym, jak sąd w hrabstwie Shelby orzekł, Że kluczowy element Ustawy o Prawach Wyborczych, który przez prawie 50 lat chronił wyborców należących do mniejszości, nie jest już potrzebny. To pytanie pojawiło się ponownie w 2022 roku, kiedy Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych unieważnił konstytucyjne prawo do aborcji w sprawie Dobbs . To pytanie pojawiło się również za prezydentury Baracka Obamy, a także, gdy prezydent Joe Biden i Demokraci sprawowali obie izby Kongresu, a także , gdy niezależna komisja ds. praw wyborczych przedstawiła szereg sugestii dotyczących reformy sądownictwa.
To pytanie ludzie zadają z odnowionym niepokojem w ciągu ostatnich 18 miesięcy, w trakcie których sześciu konserwatywnych sędziów Sądu Najwyższego przyznało kandydatowi Donaldowi Trumpowi, entuzjaście insurekcji, niemal całkowity immunitet przed ściganiem karnym , uniemożliwiło usunięcie go z listy kandydatów w Kolorado za insurekcję i ograniczyło możliwość sędziów federalnych do blokowania bezprawnych działań obecnego prezydenta. To pytanie zadają sobie ci, którzy zaczynają zdawać sobie sprawę, że Szóstka Robertsów nieomylnie i coraz bardziej błogosławi przejęcia władzy przez Trumpa, często w ramach pilnych spraw Sądu Najwyższego , i że najwyraźniej nie ma sposobu, aby im to uniemożliwić.
Od lat, kiedykolwiek zadawano mi pytanie „Co możemy z tym zrobić?”, moją odpowiedzią było mówienie ludziom, że należy zrobić to, czego nauczyliście się za pierwszym razem, kiedy pojechaliście na kemping i usłyszeliście o możliwości istnienia niedźwiedzi: bądźcie więksi niż jesteście . Chodziło tu nie o podnoszenie rąk i warczenie na Sąd Najwyższy, ale o zasygnalizowanie w jakikolwiek sposób, który ma dla ciebie sens jako obywatela, że składasz świadectwo, piszesz felietony, protestujesz, organizujesz się, wspierasz ustawodawstwo mające na celu naprawienie nadużyć sądów i po prostu ogólnie korzystasz z prawnych narzędzi dostępnych w każdej demokracji, aby zasygnalizować, że sądy — choć odporne na pewnego rodzaju wpływy zewnętrzne — nie są również wolne od opinii publicznej i publicznego potępienia. Jeśli jedyna władza sądu najwyższego wynika z szerokiej akceptacji społecznej, to z definicji władza sądu jest zmniejszona, gdy ta akceptacja jest szeroko wstrzymywana.
W zeszłym tygodniu byłam w szoku, słuchając mojej przyjaciółki, profesor Melissy Murray, która zauważyła, że ten sąd właśnie wdraża zasadę „niedźwiedzia”. (W swojej metaforze użyła maleńkiej czerwonej pandy, która ma niezwykłą zdolność do wydawania się duża, choć nią nie jest ). W jej wersji sąd robił wszystko, co możliwe w minionej kadencji, aby sprawiać wrażenie potężniejszego, niż jest w rzeczywistości. Jak inaczej można wytłumaczyć sprawy rozstrzygane bez żadnego uzasadnienia w sądzie cieni ? Jak inaczej można wytłumaczyć sąd, który konsekwentnie przypisuje sobie prawo do unieważniania precedensów, ignoruje wymogi ustawowe, marginalizuje sędziów federalnych i ogranicza władzę Kongresu? A jeśli rzeczywiście jest prawdą, że Sąd Najwyższy próbuje obecnie nadymać się, aby wydawać się znacznie potężniejszy, niż jest w rzeczywistości, podczas gdy amerykańska opinia publiczna, w której tkwi rzeczywista władza, jest uporczywie niechętna/niezdolna/zbyt przerażona, by próbować przejąć jakąkolwiek władzę nad sądami, to jesteśmy świadkami najdziwniejszej próby, jaką można sobie wyobrazić.
Aby demokracja działała, powiedziano nam, naszą funkcją jest nie zwracać uwagi na człowieka za kurtyną. Jednakże wielki i potężny Oz jest dokładnie tak potężny, jak nasza gotowość do zawieszenia niewiary, że coś, co celowo siedzi przed kurtyną, jest doskonałe, boskie i wszechmocne. I pomimo lat i lat zgromadzonych dowodów na coś przeciwnego — wyprawy wędkarskie finansowane przez wielkich darczyńców , nieujawnienie wielkich darowizn , odwrócona flaga i miejsca skradzione pod pretekstem, a następnie skradzione ponownie, pod innym pretekstem — najłatwiejszym wyborem wydaje się wzruszenie ramion i stwierdzenie, że destabilizujące dla demokracji byłoby ciągłe odmawianie zwracania uwagi na człowieka za kurtyną, długo po tym, jak stało się jasne, że odmawianie zwracania uwagi na człowieka za kurtyną destabilizuje to, co pozostało z demokracji.
Krótko mówiąc: to fikcja, że sąd jest nietykalny i potężny. A teraz, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, Sąd Najwyższy udaje wszechmoc, choć nią nie jest; to tylko zielony dym, popękane lustra i wielkie słowa. (Jak powiedział kiedyś w C-SPAN Prezes Sądu Najwyższego John Roberts: „Najważniejsze, aby opinia publiczna zrozumiała, że nie jesteśmy polityczną gałęzią władzy. To nie oni nas wybierają. Jeśli im się nie podoba to, co robimy, to po prostu szkoda”). Tymczasem elektorat, dla którego sąd faktycznie działa, stał się mniejszy, niż jest w rzeczywistości. Panda wygrywa dzięki przechwałkom i zagarnianiu władzy.
Ale to nie koniec. Ponieważ oczywiście sąd Robertsa jest zaangażowany — w jakiejś formie od dziesięcioleci, ale w ciągu ostatniego roku jak ktoś naćpany — to powolna, ale nieubłagana kampania, aby uczynić prezydenturę większą, niż jest. Puryści mogą nazywać ją jednolitą władzą wykonawczą, ale w rzeczywistości jest to samotny, obłąkany prezydent, który mówi nam każdego dnia, że decyduje o wszystkim, od przepisu na Coca-Colę, przez nazwy profesjonalnych drużyn sportowych , po podstawową geografię i krajowe prawo imigracyjne. Ale tym, co teoretycznie stoi między jego wysiłkami, by być Wielkim i Wszechmocnym Donaldem, a faktyczną władzą wykonawczą, jest Sąd Najwyższy, który stale błogosławi te wysiłki, by przejąć całą władzę, oraz konserwatywna superwiększość, która milcząco stoi, gdy administracja bezkarnie lekceważy zarządzenia sądów niższej instancji . A tym, co stoi między Johnem Robertsem a jego twierdzeniem, że jest człowiekiem za człowiekiem za kurtyną, jest amerykańska opinia publiczna.
Ciągle mówimy o dworze imperialnym, który powoli, ale skutecznie buduje władzę wykonawczą imperium, ale nic z tego nie mogłoby się wydarzyć bez wyuczonej bezradności społeczeństwa amerykańskiego, które miało być suwerenne.
Co oznaczałoby dla każdego z nas, w tym trudnym momencie, staranie się być większym, niż jesteśmy, niczym rude pandy, a nawet zwykli suwerenni obywatele? Z pewnością wymaga to pewnej kombinacji osobistego stawiennictwa, wspierania dobrych kandydatów, ubiegania się o urząd, pracy lokalnej i generalnie mierzenia wpływu rzeczywistymi wynikami i wymiernymi zwycięstwami demokratycznymi. Ostatecznie oznacza to dążenie do strukturalnych rozwiązań politycznych i reform demokratycznych – wszelkiego rodzaju rzeczy, które wymagają bycia całkowicie offline, bardzo wkurzonym i bardzo zajętym przez cały czas. Czego z całą pewnością nie może to oznaczać, to pogodzenie się z bezsilnością wobec grupy instytucji, które starają się sprawiać wrażenie, że ich wszechmoc jest nieunikniona, nieodwołalna lub konstytucyjnie nadmierna.
Zarówno ten prezydent, jak i ten sąd osiągnęli mistrzostwo w manipulowaniu pozorami bycia większymi niż są w rzeczywistości i większymi niż kiedykolwiek mieli się stać. Jednak decyzja o uznaniu tego za prawdę jest ustąpieniem pola, które nie jest nieuniknione, nieodwołalne ani konstytucyjnie naddeterminowane. Narzekanie na bezsilność to luksus, który chcielibyśmy zachować na chwilę – gdyby kiedykolwiek z obawą nadeszła – w której tak naprawdę nie mamy już siły, by się bronić.
