Cuadernos Hispanoamericanos: czasopismo, które w wieku prawie 80 lat jednoczy literaturę hiszpańską

Hiszpański magazyn Cuadernos Hispanoamericanos został założony w 1948 roku i, mając prawie 80 lat, stara się przełamywać bariery literackie między krajami hiszpańskojęzycznymi , bez nacjonalizmu kulturowego, często eksponując „rzadkich” i zapomnianych autorów , wyjaśnia jego dyrektor, Javier Serena.
Cristina Fernández Cubas: „Zawsze uważałam czytelnika opowiadań za wspólnika autora” | WYWIAD 👉 https://t.co/7lH3i7VTBH pic.twitter.com/VN4gcaxWSZ
— Notatniki Hispanoamerykańskie (@Cuadernos_hisp) 19 maja 2025 r.
„Myślę, że to jedyne miejsce, w którym rozmawiamy o literaturze pisanej po hiszpańsku, nie biorąc pod uwagę pochodzenia autorów , a po prostu o literaturze, która jest zazwyczaj pisana po hiszpańsku” – mówi Serena, która uczestniczyła w festiwalu Centroamérica Cuenta w Gwatemali, w wywiadzie wirtualnym.
Cuadernos Hispanoamericanos powstało w 1948 roku jako odpowiedź Franco na Cuadernos Americanos , magazyn założony w Meksyku przez republikańskich emigrantów. Od tego czasu, dzięki różnym znaczeniom pozostawionym przez jego dyrektorów, w tym tak kultowym, jak poeta Luis Rosales, magazyn ten stał się przestrzenią „kontaktu z literaturą i kulturą Ameryki Łacińskiej” – mówi pisarka Serena.
I dodaje, że „wbrew temu, co może się wydawać”, zwłaszcza z powodu wpływu tak zwanego boomu latynoamerykańskiego, istnieje „ogromny brak wiedzy między literaturą latynoamerykańską a hiszpańską , a także w obrębie literatury latynoamerykańskiej”.
„ To literatura, która nie jest do końca dobrze komunikowana ; książki podróżują słabo, a książki i autorzy nadal podróżują słabo, a to magazyn, który ma perspektywę mówienia o literaturze hiszpańskiej bez kulturowego nacjonalizmu. Myślę, że to bardzo ważne” – podkreśla.
„Po pierwsze dlatego, że jest to magazyn, w którym w Hiszpanii nawiązujemy do autorów z Ameryki Łacińskiej , którzy mogliby być tam istotni, ale tutaj często nie są nawet publikowani albo nie są znani. Ponadto tworzymy przestrzeń dla bardzo dobrych niezależnych wydawców z Argentyny, Meksyku czy Chile , którzy nie dystrybuują tutaj swoich książek lub nie chcą tego robić, a jest wielu, którzy próbują torować sobie drogę” – wyjaśnia.
A rzecz w tym, że „jako czytelnik nigdy nie czułem bariery wobec czegokolwiek napisanego po hiszpańsku. Czułem raczej ciekawość niż cokolwiek innego, a jednak wydaje mi się, że zarówno z powodu polityki kulturowego nacjonalizmu każdego kraju, jak i z powodu rynków wydawniczych, istniała nieco sztuczna granica, która sprawiała, że czytelnicy żyli jak w bańce, (gdy) naturalną rzeczą byłoby życie w ekosystemie literatury pisanej po hiszpańsku” – mówi.
Cuadernos Hispanoamericanos to miesięcznik liczący prawie 100 stron , którego jedynym stałym członkiem personelu jest dyrektor, koordynujący każde wydanie przy wsparciu zewnętrznych współpracowników, z których wielu to znani pisarze, tacy jak Hiszpan Enrique Vila-Matas czy Meksykanin Juan Villoro.
Hiszpański pisarz Javier Serena pozuje podczas wywiadu z EFE w Guatemala City, Gwatemala. EFE/Mariano Macz
„Dobrą stroną czasopisma jest to, że jest to wysoko ceniona przestrzeń dla autorów (...), którzy uważają ją za przestrzeń pokrewieństwa” — mówi Serena. Ponadto podkreśla, że „ nie jest to zamknięte czasopismo w tym sensie, że nie próbuje nikogo wydalić ani generować niedostępnych prac naukowych. Właściwie jest dziś nieco mniej akademickie niż kilka lat temu”.
Przyznaje, że jest to też trochę „pod prąd”, bo chociaż panuje tendencja, by dawać czytelnikowi bardziej przyswajalne formaty, „krótkie, łatwe do zrozumienia i szybkie rzeczy”, główny wywiad w każdym numerze zajmuje od 10 do 12 stron.
A status hiszpańskiego medium publicznego „pozwala magazynowi zachować bardziej naturalny rytm”, bez konieczności kierowania się zasadami rynkowymi .
Odnosząc się do „aspektu geografii w języku hiszpańskim”, Serena wyjaśnia, jak już wyjaśniła w artykule redakcyjnym w magazynie, że nie jest on zdefiniowany.
„Ameryka Środkowa, Río de la Plata, krótko mówiąc, Hiszpania, Meksyk i Buenos Aires jako centra wydawnicze, nie mają całkowicie określonej geografii (...) i powiedziałem, że ma to kulturową zaletę w postaci różnorodności w porównaniu z innymi, bardziej ustrukturyzowanymi rynkami kulturalnymi, takimi jak rynek północnoamerykański, (gdzie) myślę, że mają tendencję do generowania pewnego rodzaju bardziej przewidywalnego kanonu, co ostatecznie w pewnym sensie wyczerpuje kreatywność” – mówi.
Dodaje też, że rynki Ameryki Łacińskiej i Hiszpanii „były rynkiem nieco anarchicznym, generującym wielu autorów i wiele głosów, a także drobne różnice kulturowe”.
„Myślę na przykład o zjawisku (...) „dziwaków z Montevideo”, czyli grupy autorów – Mario Levrero, Felisberto Hernández, Armonía Somers – wyłaniającej się z nieco zamkniętego ekosystemu, w którym rodzi się odrobina szaleństwa i kreatywności bardzo różniącej się od tego, co dzieje się w danym czasie w Hiszpanii czy Meksyku” – argumentuje.
„Więc” – kontynuuje – „fakt, że nie ma rynku, który mógłby to ustrukturyzować, ma tę zaletę, że jest więcej kreatywności , a ten nieporządek nadal musi być utrzymywany. Trzeba być po prostu ciekawym, żeby zbadać, co się dzieje”.
Hiszpański pisarz Javier Serena pozuje podczas wywiadu z EFE w Guatemala City, Gwatemala. EFE/Mariano Macz
Serena podkreśla, że podczas pełnienia funkcji dyrektora Cuadernos Hispanoamericanos starał się „nieco odejść od najbardziej kanonicznej i centralnej literatury ”, co może pomóc zapobiec powtórzeniu się przeoczeń z przeszłości.
I wymienia nazwiska chilijskiego pisarza Roberto Bolaño, „wyrzutka”, dla którego sukces niemal zbiegł się z nagłą śmiercią w wieku 50 lat, lub znanego dziś powszechnie Argentyńczyka Jorge Luisa Borgesa, który „był człowiekiem, który w wieku 60 lat był nieznany nikomu poza Buenos Aires”, a stał się znany dzięki swojemu ukończonemu już dziełu.
W ten sposób Cuadernos Hispanoamericanos broni na przykład autorów, którzy byli mało czytani, lub tych „rzadkich”, którzy pojawiają się, ponieważ „twórczość literacka zawsze powstaje z pewnego odrzucenia bezpośredniej tradycji”.
„Wydaje mi się, że czasopismo publiczne, które ma swobodę niepodlegania, tak jak dodatki, innym ograniczeniom, ma obowiązek patrzeć tam, gdzie inni nie patrzą , być może pomijając zjawiska i skupiając się na tych, które były na drugim miejscu” – argumentuje.
Clarin