Legia Warszawa zawodzi w meczach z ligową czołówką? To nie takie proste
– Ta drużyna umie grać w finałach. Jeśli chodzi o takie mecze lub dwumecze, byliśmy gorsi tylko od Chelsea, ale mimo wszystko godnie pożegnaliśmy się z Ligą Konferencji. To świadczy o tym, że ten zespół ma odpowiednią mentalność – powiedział po zdobyciu Pucharu Polski trener Legii Warszawa Goncalo Feio.
Cóż, szkoda, że Wojskowi nie traktowali potyczek z ligową czołówką jak finałów, bo gdyby tak było, na trzy kolejki przed końcem sezonu wciąż liczyliby się w walce o mistrzostwo Polski, a nie żyli nadzieją na cudowny pościg za najniższym stopniem podium…
Mogli więcejTo oczywiście złośliwość, ale częściowo prawdziwa, bo gdy weźmie się pod uwagę wyłącznie wyniki (nie grę!), w tym sezonie Legia pokazywała dwie twarze. Pierwszą – pucharową. W Pucharze Polski i Lidze Konferencji ekipa z Warszawy była najlepszą wersją siebie. Wojskowi nie pękali w trudnych chwilach, by wymienić tylko pierwszą połowę ostatecznie zremisowanego spotkania z Bröndby 1:1 czy pogoń za Molde na wyjeździe i zmniejszenie strat z 0:3 na 2:3.
I drugą – ligową. W Ekstraklasie zespół z Łazienkowskiej 3 był znacznie bardziej chwiejny, niepewny, a najgorsze wyniki osiągał z czołówką – w rywalizacji z zespołami z czołowej piątki drużyna Feio zdobyła ledwie dwa punkty na możliwych 21. Dramatyczny bilans, bo kolejna w takim zestawieniu Pogoń Szczecin zgarnęła cztery razy więcej.
Ale czy to faktycznie dwa oblicza, czy może dorabianie narracji do wyników?
– Oprócz tego meczu na Lechu – gdzie i tak liczba sytuacji była podobna dla obu drużyn – były to spotkania, gdzie jedna bramka rozstrzygnęła o wyniku, a liczba sytuacji bramkowych była bardzo podobna albo nawet po naszej stronie, tak jak dzisiaj. Był mecz, w którym graliśmy gorzej, powinniśmy przegrać i przegraliśmy. Były takie, które powinniśmy wygrać i zremisowaliśmy. Były takie, że powinniśmy wygrać i przegraliśmy – tłumaczył szkoleniowiec w kwietniu po przegranej z Jagiellonią Białystok (0:1) na własnym stadionie.
Mniej więcej to samo Feio mówił po innych starciach z czołówką, więc linia obrony szkoleniowca jest jasna – wyniki nie zawsze sprawiedliwie oddawały to, co działo się na murawie, i czasem jego drużyna równie dobrze mogła odnieść zwycięstwo, a czasem wręcz powinna. Skąd takie wnioski? Trzeba odwołać się do sposobu oceniania gry przez Portugalczyka stosowanego już w Motorze Lublin, czyli pierwszym klubie, w którym pełnił funkcję pierwszego trenera. Otóż szkoleniowiec tzw. prawdziwy obraz meczu buduje przede wszystkim na podstawie dużych szans. Co prawda robi to za pośrednictwem wyliczeń własnego sztabu, ale by sprawdzić postawioną przez niego tezę o starciach Legii z czołówką, wykorzystamy statystyki gromadzone przez komercyjne firmy.
Portal Sofascore liczy duże szanse, które dają pełniejszy obraz niż sam współczynnik goli oczekiwanych (xG), nieuwzględniający np. sytuacji, kiedy piłkarz nie trafi w piłkę, będąc samemu przed bramką. Nie ma uderzenia, nie ma goli oczekiwanych. I według danych tej platformy Legia w siedmiu potyczkach z Top 5 tylko raz wykreowała takich okazji więcej niż przeciwnik – w kwietniowym przegranym rewanżu z Jagiellonią w Warszawie – i raz tyle samo – pod koniec marca w zremisowanym spotkaniu z Pogonią, również przy Ł3. Poza tym w pozostałych pięciu przypadkach to rywale finiszowali z większą liczbą dużych szans. Wniosek – Wojskowi raz ponieśli porażkę, choć – trzymając się liczby dobrych okazji – powinni wygrać, oraz raz zremisowali (jesienią w Białymstoku z Jagą 1:1), mimo że nie zasłużyli. Bilans – cztery punkty zamiast dwóch ostatecznie zdobytych na murawie. Niewiele, ale lepiej.

Przyjrzyjmy się innej statystyce – punktów oczekiwanych (xPts) – gromadzonej przez platformę Opta, która na podstawie xG wykreowanego przez obie drużyny wylicza, na ile faktycznie zasłużyły. I tak xPts Legii za siedem meczów z Top 5 to 11,18, a więc dużo powyżej tego, co faktycznie zasiliło konto zespołu z Warszawy. Zgodnie z danymi brytyjskiej firmy analitycznej ekipa Feio faktycznie dużo gorsza była raz (jesienią w Szczecinie, kiedy przegrała 0:1), czterokrotnie spotkania były stykowe (oba z Rakowem, rewanż z Portowcami i z Lechem mimo porażki 2:5), a w dwóch przypadkach wręcz zdecydowanie lepsza (oba starcia z Jagiellonią). Wniosek – te wyliczenia potwierdzają tezę Feio i rezultaty Wojskowych z czubem tabeli były dużo gorsze niż gra.
Czyli właściwie to… jak jest z Legią w rywalizacji z ekstraklasowym Top 5?
Splot okolicznościChoć Feio lubi naginać rzeczywistość wedle własnych wyobrażeń, w tym wypadku trzeba w pewnym stopniu przyznać mu rację (dlatego napisaliśmy, że złośliwość ze wstępu była tylko częściowo prawdziwa). Bilans Legii z czołówką prezentuje się absolutnie fatalnie, ale nie do końca oddaje przebieg meczów. Jak by nie patrzeć, Wojskowi zasłużyli przynajmniej na kilka punktów więcej (tym bardziej że np. w Białymstoku sędzia popełnił błąd i nie podyktował rzutu karnego dla warszawskiego zespołu), ich liczba zależy od danych zastosowanych do analizy.
Czego zabrakło Legii w tych rywalizacjach? Pewnie trochę skuteczności (np. pierwsza połowa z Pogonią w Warszawie), trochę szczęścia (gdyby Radovan Pankov ustawił lepiej stopę przy rzucie z autu, trafienie Ilji Szkurina z Jagiellonią zostałoby uznane), trochę sprawiedliwości (wspomniany niepodyktowany karny za faul na Kacprze Chodynie w Białymstoku). Część tych meczów faktycznie była stykowa i nawet jeśli to przeciwnik miał więcej dużych szans, z reguły nieznacznie i niewiele było trzeba, by rezultaty były inne, a co za tym idzie, miejsce w tabeli i odbiór drużyny.
Rzecz jasna, legioniści rozegrali sporo słabych spotkań w lidze w tym sezonie i nieprzypadkowo nie biją się o mistrzostwo, tyle że akurat przeciwko Top 5 nie prezentowali się wcale tak źle, jak wskazują wyniki. Rezultaty siedmiu meczów nie mogą być efektem splotu nieszczęśliwych okoliczności? W dyscyplinie sportu, w której ze względu na niewielką liczbę punktów decydujących o wygranej lub przegranej przypadek odgrywa dużą rolę, mogą. A siedem to ciągle za mała próbka, by na jej podstawie wyciągać konkretne wnioski. W takich sytuacjach zbyt łatwo o skrajne wyniki, co opisał m.in. noblista Daniel Kahneman (tzw. prawo małych liczb).
Czy to oznacza, że Legia wygra w niedzielę? Nie. To znaczy, że Lechowi wcale nie będzie tak łatwo, jak można by pomyśleć ze względu na dorobek Wojskowych z bezpośrednimi przeciwnikami o podium.
przegladsportowy