<em>28 lat później</em> zapomina, co sprawia, że film o zombie jest świetny


Mimo że nie minęło jeszcze 28 lat, odkąd scenarzysta Alex Garland i reżyser Danny Boyle po raz pierwszy ujawnili przerażającą wizję szybkich zombie w filmie z 2002 roku 28 dni później , nie widzę sensu w roztrząsaniu tytułu ich nowego sequela 28 lat później . W końcu 23 lata wydają się wystarczająco bliskie. Zwłaszcza, że świat wydaje się być w tej chwili mocno zainfekowany wirusem Rage.
Pierwszy rozdział Garland i Boyle'a w ich szybkiej i wściekłej serii o zombie trafił do kin tuż po 11 września. I pojawił się z niepokojąco znajomym dreszczem egzystencjalnego strachu. Wtedy wydawało się, że świat zmienił się tak sejsmicznie, tak szybko, że wydawało się, że nic już nie będzie takie samo. W pewnym sensie tak nie było. Jeśli włączysz telewizor i spojrzysz na to, co dzieje się teraz na Bliskim Wschodzie i Ukrainie, a nawet tutaj, w Ameryce (od południowej granicy po ulice Los Angeles i codzienne szaleństwo wewnątrz 1600 Pennsylvania Avenue), ten film wydaje się teraz bardziej proroczą prognozą niż kawałkiem popowej ucieczki od rzeczywistości, która nigdy nie mogłaby się wydarzyć.
28 dni później to nowy rodzaj filmu o zombie. Garland i Boyle zaczerpnęli formułę z przełomowych klasyków George'a A. Romero, Noc żywych trupów z 1968 roku i Świt żywych trupów z 1978 roku, i doładowali ją zabójczym koktajlem Red Bulla i taniej prędkości kierowców ciężarówek. Z dnia na dzień, powolne, powłóczące nogami zombie wyszły na jaw; weszły szalone, naćpane kofeiną zombie. W tym nowym kinowym wszechświecie nieumarłych, terror nie był czymś, przed czym można było uciec. Był bardziej bezpośredni i bardziej mrożący krew w żyłach. 28 dni później to jeden z tych rzadkich, pojawiających się raz na dekadę horrorów, które nie tylko miały moc przestraszenia cię na śmierć, ale także dawały ci coś odurzającego do przeżuwania po napisach końcowych.

Niestety, moi drodzy, wirus Rage ewoluował.
Boyle i Garland ostatecznie nie wystąpili w kontynuacji filmu z 2007 roku, 28 Weeks Later . Jeśli nie byłeś tego świadomy w tamtym czasie, mogłeś zauważyć, że czegoś brakuje. W tym czasie dwaj filmowcy kręcili Sunshine , rozczarowujący thriller science fiction , który miał na celu osiągnięcie głębi 2001: Odysei kosmicznej Stanleya Kubricka, ale ostatecznie wylądował dość daleko od celu. Pod ich nieobecność stery przejął Juan Carlos Fresnadillo z Intacto , hiszpański najemnik, który najwyraźniej nie wiedział, dokąd chce poprowadzić historię ani co chce w niej przekazać. Jeśli pierwszy film sprawiał wrażenie, jakby został stworzony z precyzją skalpela chirurga, drugi sprawiał wrażenie, jakby został zrobiony tępym nożem do masła. Nadal tnie, ale nie tak głęboko.
Ta kontynuacja jest niemal całkowicie odrzucona w najnowszej odsłonie serii, 28 lat później . Jest jedno lekceważące, przejeżdżające odniesienie do wydarzeń z tego filmu, ale potem jest ono po prostu odrzucane jak nieprzyjemne wspomnienie. Jestem z tym w porządku. Nie podoba mi się natomiast to, jak mieszanką jest nowy film, zwłaszcza biorąc pod uwagę prawie dwie dekady, które musieliśmy czekać na ten nowy rozdział. Tak, rozbrykane hordy powróciły i są bardziej głodne niż kiedykolwiek, ale film nigdy nie sprawdza się jako pierwotny, niszczący podłokietniki horror ani jako trojański koń dostawczy dla rodzaju Wielkich Pomysłów, którymi lubią się zajmować Garland i Boyle.
Akcja filmu rozgrywa się na malowniczej wyspie u północno-wschodniego wybrzeża Anglii. 28 lat później skupia się na zżytej społeczności ocalałych, którzy są chronieni przed mięsożernym rojem na lądzie przez wąską groblę, którą można przekroczyć tylko podczas odpływu. Żyją w postapokaliptycznym społeczeństwie rolniczym, w którym młodzi chłopcy ze społeczności uczą się, jak posługiwać się łukami i strzałami oraz strzelać do „głowy i serca” swoich żywych trupów po drugiej stronie kanału. Jednym z tych chłopców jest Spike, smutny i cichy dwunastolatek (w tej roli wybitny nowicjusz Alfie Williams), który wyrusza na groblę ze swoim ojcem (Aaron Taylor-Johnson) na swoje pierwsze polowanie — przerażający rytuał przejścia, który uderzy go zarówno w głowę, jak i w serce.
Gdy tylko ojciec i syn docierają na stały ląd, zarażeni dają znać o swojej jęczącej obecności. I jak bardzo się zmienili od dwóch poprzednich filmów. Okazuje się, że te zombie ewoluowały w różne warianty. Oprócz już znanych, szybko poruszających się zombie, są też „powolne i niskie” (chorobliwie otyłe, ślimakopodobne trupy, które ślizgają się po ziemi i żywią się robakami jak karpie żerujące na dnie) i o wiele bardziej groźne „alfy” (które wyglądają jak szybkie zombie, ale są tak umięśnione i wyrzeźbione, że wyglądają, jakby napompowano je anabolikami i koktajlami proteinowymi). Te pierwsze są dość łatwe do pokonania. W rzeczywistości Spike dokonuje swojego pierwszego zabójstwa, trafiając jednego z tych pulchnych, leniwopodobnych stworów w żyłę szyjną domowej roboty strzałą. Ale alfy… to zupełnie inna historia. Są inteligentne i szybkie, mają gigantyczne protezy wangów. Mają też paskudny zwyczaj odrywania głów swoim ludzkim ofiarom i wyrywania im kręgosłupa, jak dredowaty kosmiczny potwór z Predatora Arnolda Schwarzeneggera.
Po tym, jak Spike i jego ojciec ekscytująco sprintują z powrotem przez groblę o krok przed jednym z tych wściekłych alfów, chłopiec zostaje okrzyknięty bohaterem-zwycięzcą. Ale na kontynencie był świadkiem czegoś, co wciąż go dręczy — ogniska w oddali, które, jak mówi mu ojciec, rozpalił dr Kelson, lekarz, którego znał przed wybuchem epidemii, a który od tamtej pory całkowicie zmienił się w pułkownika Kurtza. Ale to tkwi w Spike'u, ponieważ jego matka (Jodie Comer) cierpi na rozdzierające bóle głowy i napady dysocjacyjne. Jest tam, ale jej nie ma. Spike myśli, że dr Kelson może być w stanie jej pomóc. Więc przemyca ją przez bramy ich ufortyfikowanej wioski i kieruje się w stronę ogniska — i miejmy nadzieję, że znajdzie lekarstwo.
Jasne, filmowcy są więcej niż mile widziani, aby nakładać metaforyczne podteksty. Ale w końcu chcemy, aby gówno nas przestraszyło przede wszystkim.
Zdradziecka podróż w poszukiwaniu Kelsona zajmuje większą część filmu. I chociaż udaje mu się wtrącić odrobinę sentymentalizmu pomiędzy spotkaniami z zombie, Boyle zdaje się wiedzieć, że podróż może być trochę uciążliwa. Dlatego montuje stare i niepokojące nagranie audio wiersza Rudyarda Kiplinga „Buty”, a także ziarniste fragmenty kroniki filmowej przedstawiające żołnierzy z I wojny światowej maszerujących na wojnę i klipy średniowiecznych łuczników zaczerpnięte z adaptacji filmowej Henryka V Laurence'a Oliviera z 1944 roku, aby urozmaicić całość. To tak, jakby nie spał przez tydzień, studiując i analizując Natural Born Killers Olivera Stone'a. Ale cały ten styl i blichtr wydają się niepotrzebne i nie na miejscu. Czują się zdesperowani.
Rzeczy nabierają tempa, gdy w końcu spotykają Kelsona (Ralph Fiennes), postać przypominającą ducha, wysmarowaną czerwonym jodem (według dobrego doktora pomaga zapobiegać infekcjom). Z ogoloną głową i świątynią złożoną z górujących nad zmarłymi pomników zbudowanych z kości i czaszek, Fiennes nawiązuje do Kurtza granego przez Marlona Brando w Apocalypse Now . Co nie znaczy, że nie jest dobry. Jest. Bardzo dobry, właściwie. Ale wskazuje to na to, jak wiele pomysłów z filmu wydaje się wtórnych i powtarzalnych.
Wiele już napisano o aluzjach do pandemii COVID (strach przed zarażonymi, paranoja, załamanie społeczne) i Brexitu (izolacja Wielkiej Brytanii od reszty Europy) w filmie 28 lat później . Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że alegoryczny zasięg Garland i Boyle'a przekracza ich możliwości. Najlepsze filmy o zombie (ponownie, zobacz dzieła Romero, George'a A.) rozumieją, że widzowie płacą za dreszcze emocji. Oczywiście, twórcy filmowi chętnie dodają metaforyczne podteksty. Ale ostatecznie chcemy przede wszystkim wystraszyć nas na śmierć. W przypadku filmu 28 lat później Garland i Boyle robią dokładnie odwrotnie. Dali nam film, który celuje w głowę i serce, ale nie trafia w żadne z nich.
esquire