Klasyczny | Trapez bez siatki
W porównaniu z symfoniami Beethovena, jego 32 sonatami fortepianowymi i kwartetami smyczkowymi, dziesięć sonat skrzypcowych mistrza wiodło mglisty żywot. Z pewnością Sonata „Kreutzera” op. 47 można usłyszeć regularnie, a okazjonalnie także Sonatę „Wiosenna” Op. 24. Jednakże nie zachowała się nawet dziesiąta część nagrań sonat fortepianowych i bardzo rzadko można je usłyszeć na koncertach.
Tym bardziej cieszy fakt, że Antje Weithaas, berlińska solistka i profesor Akademii Muzycznej im. Hannsa Eislera, zaprezentuje teraz dziesięć sonat skrzypcowych, które nagrała w ciągu ostatnich dwóch lat z partnerem fortepianowym Dénesem Várjonem. Koncert odbędzie się na żywo w ciągu trzech dni w najpiękniejszej sali koncertowej Berlina, Sali Pierre'a Bouleza.
Beethoven napisał dziewięć ze swoich dziesięciu sonat skrzypcowych w stosunkowo krótkim czasie, między 1797 a 1803 rokiem, a dziesiąta powstała w 1812 roku. Nie jest więc tak, że ta oprawa zajmowała go lub przynajmniej towarzyszyła mu przez całe życie, jak to było w przypadku sonat fortepianowych czy kwartetów smyczkowych. A jednak w ciągu zaledwie pięciu lat od powstania pierwszej sonaty „Kreutzerowskiej” można zaobserwować ogromny rozwój kompozytorski. Mimo że wszystkie sonaty określane są jako sonaty fortepianowe „ze” skrzypcami, jak w przypadku sonat skrzypcowych Mozarta, z którymi Beethoven zapoznał się już podczas lat spędzonych w Bonn, jest to dialog między fortepianem i skrzypcami – a w tytule sonaty „Kreutzerowskiej” skrzypce są wymienione jako „obligato”, czyli niezbędne.
Beethoven darzył wielkim szacunkiem francuskiego skrzypka i kompozytora Rodolphe’a Kreutzera, który wraz z Cherubinim, Gossecem i Méhulem należał do niezależnych kompozytorów, którzy stanęli po stronie rewolucji francuskiej i przyczynili się do rozkwitu francuskiej muzyki rewolucyjnej w latach 1789–1794 – muzyki, która rozpowszechniała się w całej Europie za pośrednictwem drukowanych magazynów nowego Państwowego Wydawnictwa Muzycznego w Paryżu.
Beethoven w swoich dziełach wielokrotnie cytował francuskie hymny rewolucyjne i marsze. Na przykład między tematem I Symfonii Beethovena a uwerturą „Maraton” Kreutzera, która znalazła się w 9. wydaniu paryskiego „Magasin de Musique”, istnieje „oczywiste” podobieństwo „w relacji melodycznej i rytmicznej, w charakterze sygnału i w powtórzeniu frazy głównej na drugim stopniu” (Arnold Schmitz).
Jedno jest pewne: Kreutzer, ten „dobry, kochany człowiek”, „zapadł głęboko w jego serce”, jak napisał Beethoven w dwóch listach. Słynna Sonata skrzypcowa A-dur op. 47 (z mistrzem przy fortepianie) zostało po raz pierwszy wykonane w maju 1803 roku przez 24-letniego Brytyjczyka George'a Augustusa Polgreena Bridgetowera, słynącego z „ekstrawaganckiej gry”, jednego z najsłynniejszych skrzypków swoich czasów, którego ojciec pochodził z Karaibów, a matka z Polski. Beethoven opisał utwór na autografie jako „Sonata mulattica”. Dopiero gdy obaj muzycy poróżnili się z powodów osobistych, Beethoven zadedykował utwór Rodolphe'owi Kreutzerowi.
„Sonata mulattica” – niezła nazwa dla tego szalonego dzieła, które śmiało przekracza wszelkie wymiary, kompozycji „wielorakości”, jak ujął to Kant, którego podziwiał Beethoven, a dobre dwa wieki później karaibski filozof Édouard Glissant.
W pierwszej, wspaniałej części, która rozpoczyna się nietypowo solowym partią skrzypiec, doświadczamy podziału wielkiej sekcji rozwojowej, podobnie jak w „Eroice”, „Appassionacie”, Sonacie Waldsteina, ale także w IX Symfonii. Za każdym razem, gdy Beethoven komponował takie dwuczęściowe dzieło, pierwsza część była, według Adorna, „bardziej wędrowna, fantastyczna”, podczas gdy druga była stanowcza, „zbudowana na modelu, zobiektywizowana”, ale przede wszystkim zawsze z „frazą: teraz tak będzie ”. W Sonacie Kreutzerowskiej zwrot ten składa się z trzeciego dramatycznego tematu przypominającego marsz – Beethoven zmaga się o idee, o nowe prawdy, i w ten sposób łamie tradycyjne formy, które już nie wystarczają do wyrażenia tego, co ma do powiedzenia.
Nic więc dziwnego, że sonata ta zaniepokoiła lub przynajmniej przytłoczyła współczesnych Beethovena. W konserwatywnym pamflecie Augusta von Kotzebuego „Der Freimüthige” (Wolni duchem) utwór został skrytykowany: „Kompozycja była krzykliwa, a dążenie do osobliwości i oryginalności posunięto tak daleko, jak to możliwe: moda, która (...) nigdy nie zadowoli bezstronnego słuchacza”. Recenzent „Allgemeine Musikalische Zeitung” skrytykował sonatę jeszcze surowiej: „Aby docenić to dziwne dzieło, trzeba by popaść w estetyczny lub artystyczny terroryzm”. Nawet adresat dedykacji, Rodolphe Kreutzer, opisał dzieło jako „obraźliwie niezrozumiałe”.
Sonatę Kreutzerowską można bez wątpienia uznać za swego rodzaju kameralny odpowiednik trzeciej symfonii, „Eroiki”, ukończonej również w 1803 roku, zarówno ze względu na jej ogromny rozmach i wirtuozerię, jak i konstrukcję. Nieprzypadkowo, zdaniem Adorna, tragiczny temat łabędziego śpiewu pierwszej części przypomina ten z „Eroiki”: „Spełnienie i jednocześnie: Teraz nie ma już sposobu, by to powstrzymać”.
Dotyczy to w szczególności ostatniej części, szalonej, wirtuozowskiej taranteli, której genialny gest sam w sobie uzasadnia dodatek „scritta in uno stilo molto concertante”, czyli „napisany w niezwykle koncertującym stylu”, którym Beethoven opatrzył swoje dzieło. Sonata Kreutzerowska charakteryzuje się niezwykłą śmiałością i ekspresją w każdej z trzech części, trwając łącznie 40 minut. Praca naprawdę radykalna pod każdym względem.
Do dziś dnia niewielu skrzypków oddaje sprawiedliwość temu radykalizmowi. Każdy, kto gra Sonatę Kreutzerowską, a nawet wykonuje ją publicznie, balansuje na linie, na trapezie bez żadnej siatki zabezpieczającej. Pod tym względem Antje Weithaas jest urodzoną idealną interpretatorką tego dzieła: całkowicie angażuje się w kompozycję, każdą cząstką swojej gry. Ona wkłada całe serce w każdą interpretację. Nie ma tu śladu stateczności muzyki kameralnej, jakiej można było doświadczyć parę lat temu podczas występu Julii Fischer i Igora Levita w Sali Kameralnej Berlińskiej Filharmonii.
Antje Weithaas i Dénes Várjon wymagają wszystkiego od siebie, od publiczności i nade wszystko od sonat Beethovena. Gdy zachodzi taka potrzeba, obydwoje działają z odwagą wręcz lekkomyślną, nie zaniedbując przy tym niuansów. Posłuchajcie na przykład, jak wyjątkowo interpretują długą kantylenę otwierającą Sonatę „Wiosna” op. 14. 24 (tytuł „Wiosna” nie jest bardziej autorski niż Sonata „Księżycowa”).
Istnieje duże prawdopodobieństwo, że podczas koncertu wydarzy się coś wspaniałego. Dla tych, którzy nie mogą być obecni, nagranie, które zdobyło nagrodę „German Record Critics' Annual Award 2024”, oferuje znakomitą alternatywę.
Antje Weithaas i Dénes Várjon: „Beethoven – Sonaty skrzypcowe”, 4 płyty CD (Deutschlandradio/Deutsche Grammophon) Na żywo w Pierre-Boulez-Saal w Berlinie: 29, 30 i 31 maja.
nd-aktuell