Odwiedziłem piękne, choć zupełnie niedoceniane miasto w Wielkiej Brytanii – ale jedna rzecz mnie zaniepokoiła

Kiedy mam wolne w środku tygodnia, kiedy mniej więcej wszyscy, których znam, pracują, zawsze lubię wyjść i zwiedzić jakieś ciekawe miejsce. Nigdy wcześniej nie byłem w Norwich , ale słyszałem o nim dobre rzeczy. Podobno jest tam mnóstwo świetnych sklepów, pubów , a samo miejsce jest pełne miejsc przesiąkniętych historią . Brzmiało to idealnie, a miasto z pewnością mnie nie zawiodło. Szczerze mówiąc, powaliło mnie na kolana.
Wieczorem przed podróżą do Norfolk zabrałem się za rezerwację biletu na pociąg. Serce mi zamarło, gdy zobaczyłem, że otwarty bilet powrotny poza szczytem będzie kosztował mnie ponad 100 funtów (szczerze mówiąc, absolutny stan kolei w tym kraju i struktura cenowa). Ale na szczęście udało mi się znaleźć inny za 55 funtów - stosunkowo rozsądnie. Wadą było to, że był to nieco późniejszy kurs niż zwykle, o 8.25, co oznaczało, że dojechałbym na stację Norwich - która, nawiasem mówiąc, jest uroczą małą stacją końcową otwartą w 1844 roku - o 11.18.
Chcąc zobaczyć jak najwięcej, od razu udałem się w kierunku zamku i muzeum, gdzie wstęp kosztował 8,20 funta.
Po przejściu obok pięknie wyglądającego nadrzecznego pubu i ścieżki, widoki, które ukazały mi się na Prince of Wales Road, nie były obiecujące.
Droga była otoczona wieloma pustymi budynkami, z których niektóre były pokryte graffiti. Był to widok, który można było znaleźć w wielu miasteczkach i miastach w całym kraju.
Nieco zagubiony, ruszyłem w kierunku zamku na wzgórzu. Aby tam dotrzeć, musiałem przejść przez centrum handlowe, podobne do wielu w Wielkiej Brytanii.
Po drugiej stronie znajdował się bardzo ładny wiktoriański (tak mi się przynajmniej wydawało) budynek o nazwie York House.
Nie jestem pewien, jakie było jego pierwotne przeznaczenie, ale obecnie na tym terenie mieści się salon z e-papierosami i zakład fryzjerski – to trafna metafora wielu ulic handlowych w Wielkiej Brytanii.
Po pokonaniu barier budowlanych w końcu znalazłem wejście do muzeum, gdzie poinformowano mnie, że zamek jest niestety zamknięty. Przyjaciel zapewnił mnie później, że „nie jest najlepszy”.
Niepotrzebnie się martwiłem, bo muzeum było świetne. Zaczęło się dziwnie, od dość niepokojących pokoi wypełnionych wypchanymi zwierzętami.
Podsłuchałem, jak członek personelu mówił innym zwiedzającym, że eksponaty umieszczono w oryginalnych gablotach z XIX wieku, ponieważ celowo umieszczono je w taki sposób, w jaki byłyby eksponowane w tamtych czasach.
Odwiedzający mogą nawet zobaczyć niedźwiedzia polarnego, lwiątka i słoniątko. Patrząc im w oczy, czułeś się, jakby wciąż żyli, w zawieszonej animacji i prosili o pomoc w ucieczce.
Moją ulubioną częścią była wielka czaszka Megaloceros nad drzwiami – to prehistoryczne zwierzę, do którego mam słabość, odkąd jako dziecko po raz pierwszy obejrzałem serial BBC Wędrówki z bestiami.
Reszta była niczym miniaturowa wersja British Museum i można było tam oglądać eksponaty z fascynujących okresów brytyjskiej historii, od czasów Rzymian po II wojnę światową.
A jeśli znajdziesz się w niebezpieczeństwie, możesz skorzystać z wiktoriańskiej toalety.
Następnym przystankiem był City Bookshop - wizyta nie byłaby kompletna bez dokładnego przejrzenia. Jakoś udało mi się powstrzymać i wrócić do domu, nie kupując ani jednego przy tej okazji.
Potem znalazłem targowisko miejskie. Byłem mile zaskoczony, jak bardzo było tam gwarno, biorąc pod uwagę, że był to wtorek po południu.
Oferuje wiele, w tym ubrania, jedzenie, alkohol, książki i naprawy zegarków. To było radosne widzieć takie miejsce pełne niezależnych handlarzy, którzy wciąż dobrze prosperują po tym, jak zaznajomiłem się z zamknięciem Derby's Eagle Market i Nottingham's Victoria Market.
Bardzo mi się to przypominało, gdy tak wędrowałem.
Mój żołądek dawał znać, że już dawno nadeszła pora obiadu, więc zatrzymałem się w pubie Belgian Monk.
Gdy wszedłem, poczułem się przytłoczony ogromnym wyborem drinków, więc zapytałem, który bitter poleca barman. Uprzejmie nalał mi Bolleke, które poszło bardzo gładko.
Zjadłem też pieczonego prosiaka z frytkami i sałatką, którego przyniósł mi bardzo przyjazny członek personelu, w ogródku piwnym, podczas gdy palące popołudniowe słońce powoli kładło się na moim stole.
Cena tych egzemplarzy wyniosła 18,20 funta.
Ponieważ czas naglił, chciałem odwiedzić katedrę, zanim wsiądę do pociągu do domu. Ale nie mogłem tego zrobić przed zakupem lodów.
Kobieta w Ice Cream Cafe ostrzegała, że gałka mokki, którą mi podała, była „niezwykle kapiąca”. Nie przesadzała.
Musiałem polegać na refleksie kierowcy F1, żeby złapać trochę w dłoń. Kosztowało to 3,50 funta.
Aby dotrzeć do katedry, przejechałem przez Wzgórze Wiązów, co było punktem kulminacyjnym mojej podróży.
To może być banał, ale naprawdę czułem się, jakbym wyszedł z TARDIS i znalazł się w prowincjonalnej włoskiej wiosce w XVII wieku.
Stara ławka otaczała pień drzewa, którego liście tworzyły rodzaj kwadratu w cieniu.
Obok stała pompa wodna, nie sprawdziłem, czy jeszcze działa.
Po obu stronach znajdowały się budynki wzniesione wprost ze średniowiecznych lub tudorowskich ulic, przeplatane nowszymi, ale wciąż bardzo starymi budynkami.
Wśród nich była inna księgarnia, do której właściciela wykrzyknąłem: „Nigdy wcześniej nie byłem na tej ulicy. Jest niesamowita. Jakby należała do Włoch”.
Właściciel zapewnił mnie, że słońce pomaga, ale zimą na pewno tak nie było.
Wszystko to mogłem wchłonąć i cieszyć się tym mniej lub bardziej sam, podczas gdy kilka innych osób przechadzało się wokół. To było dalekie od Canterbury, które odwiedziłem w zeszłym tygodniu, gdzie było pełno turystów i które przypominało park rozrywki.
W końcu dotarłem do katedry. Oczywiście była imponująca, ale nie zadziwiła mnie tak bardzo jak ta w Canterbury. To, żeby być uczciwym, zapewniło mi bardzo wysoką poprzeczkę.
Krużganki Norwich były jednak oszałamiające, podobnie jak te w Kent. Na ścianach wisiały duże, kolorowe herby, lekko wyblakłe po tak długim okresie dumnego eksponowania.
Spacerowanie było bezpłatne, chociaż przekazałem 5 funtów. W Canterbury trzeba kupić bilet.
Daily Express